PixelPixelWe've receivedPixel23703231Pixelpage visited. 05 czerwca, 2008 - 17:30Pixel
Europa XXI - w obronie wolnosci
Główna Forum Świat Polska Terroryzm Islam News Iran Afganistan Tarcza antyrakietowa Zdjęcia
Szukaj: 
Pixel
Pixel
Pixel
Pixel Pixel
Pixel

Temat: Artykuly Europa XXI

Teksty opublikowane w tym temacie.

    12   >

Holocaust Ormian - zbrodnia tureckiego rewizjonizmu.
AutorPixelValmontPixelDodano: Pixelczwartek, 20 marca 2008 224Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Bernard Henri Levy- francuski filozof, pisarz, reżyser, korespondent wojenny. Zwolennik i jednocześnie krytyk amerykańskiego neokonserwatyzmu. Jeden z głównych przedstawicieli( obok André Glucksmanna i Alaina Finkielkrauta) filozoficznej szkoły Nowych Filozofów, którzy krytyczne zdystansowali się wobec ideologii marksistowskiej i francuskiego poststrukturalizmu. Wróg totalitaryzmów i fanatycznego antyamerykanizmu. Autor wielu ważnych prac: Who Killed Daniel Pearl?, Sartre: The Philosopher of the Twentieth Century, War, Evil and End of History, Barbarism With a Human Face. W Polsce niedawno ukazała się jego książka American Vertigo będąc zapisem podróży autora po Stanach Zjednoczonych śladami Tocquville'a.



Hubert Kozieł: INWAZJA 1982
AutorPixelfoxmulderPixelDodano: Pixelniedziela, 06 stycznia 2008 670Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Przedstawiamy fragment pracy magisterskiej Huberta Kozieła znanego jako foxmulder. Jej tematem była wojna domowa w Libanie z lat 1975-1990. Poniższy rozdział opisuję izraelską operację ,,Pokój dla Galilei". Całośc została opublikowana ostatnio w czasopiśmie Templum Novum dostępnym w Empikach.

Rozdział IV

Operacja ,,Pokój dla Galilei”

Opisane w poprzednim rozdziale kryzys rakietowy i bitwa o Zahle poprzedzały izraelską inwazję z roku 1982. Świadczyły też o zacieśnianiu się sojuszu pomiędzy Izraelem a falangistami. Premier Menachem Begin dążył do całościowej przebudowy otoczenia strategicznego swego państwa. Środkiem do tego było zainstalowanie przyjaznego rządu w Bejrucie i zadanie Syrii klęski w ograniczonej konfrontacji zbrojnej. Niniejszy rozdział opisuje w porządku chronologicznym przygotowanie, przebieg i skutki izraelskiej operacji ,,Pokój dla Galilei”.

4.1 Izraelskie przygotowania do wojny

Premier Begin odniósł w ciągu swej pierwszej kadencji wiele sukcesów. Porozumienia pokojowe z Camp David trwale wyeliminowały egipskie zagrożenie militarne. Z Jordanią Tel Aviv utrzymywał szereg tajnych kontaktów od 1970r. i nikt w Izraelu nie traktował tego państwa jako wroga. Irak zajęty był wojną z Iranem a izraelskie uderzenie zniszczyło jego program nuklearny. Kwestiami do rozwiązania pozostawały: OWP i Syria. Droga do rozwiązania tych problemów ,,biegła przez Liban”. Poprzez zniszczenie centrum decyzyjnego Palestyńczyków Begin chciał umocnić władzę Izraela na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy. Przy okazji spełniono by marzenie Ben Guriona o sojuszniczym rządzie w Bejrucie i znacznie osłabiono Syrię.1
Sojusznikiem Begina w tym przedsięwzięciu miała być administracja Reagana – werbalnie podzielająca twarde stanowisko izraelskiego premiera wobec komunizmu i terroryzmu. Sekretarz Stanu gen. Alexander Haig publicznie nazwał Asada ,,człowiekiem Sowietów”. Jednakże inni przedstawiciele administracji, tacy jak np. Philip Habib obawiali się, że konflikt izraelsko-syryjski może doprowadzić do wojny amerykańsko-sowieckiej.2 Izrael musiał więc w kontaktach z administracją Reagana sprawiać wrażenie, że nie będzie dążył do konfrontacji z Syrią .
Na pogrzebie Sadata w X 1981r. Begin powiedział Haigowi, że Izrael będzie musiał zepchnąć OWP znad granicy, jednakże nie chce wciągnąć Syrii w konflikt. Haig odpowiedział: ,,Jeżeli ruszycie, ruszycie sami” - były to słowa aprobaty jakie Lyndon Johnson przekazał szefowi izraelskiego MSZ Ebbie Ebanowi przed wybuchem wojny sześciodniowej. Wkrótce potem Haig poinformował Izraelczyków, że USA nie poprą takiego ataku, chyba że ,,dojdzie do dużej, międzynarodowo uznanej prowokacji”.3
W II 1982r. dyrektor Amanu Jehoszua Saguy odwiedził Haiga w Waszyngtonie proponując redefinicję warunków porozumienia ustalonego przez Habiba w VII 1981r. Chciał, by za złamanie tego nieformalnego rozejmu uznano każdy palestyński atak na izraelski cel na całym świecie.4
W maju z podobną wizytą przybył minister obrony Izraela Ariel Szaron. Tłumaczył korzyści ,,przywrócenia Libanu do wolnego świata” i naciskał na rozszerzenie definicji ,,prowokacji”. Po długiej rozmowie sekretarz stanu dał przyzwolenie na izraelską akcję, wyrażając jednocześnie zastrzeżenia co do jej skali i szybkości.5 W grudniu ubiegłego roku Habib rozmawiał z Szaronem w sprawie porozumienia izraelsko-palestyńskiego. W trakcie spotkania Szaron demonstracyjnie zaczął uderzać pięściami w mapę Libanu mówiąc, że ,,tak załatwi ten problem”. Po majowej wizycie zaniepokojony Habib napisał podpisany przez Haiga list do Begina, w którym doradzał umiarkowanie.6 Pomiędzy VII 1981r. a VI 1982r. Izrael pięć razy gromadził armię nad granicą libańską. Za każdym razem musiał jednak obniżać stan gotowości, gdyż nie było dostatecznego pretekstu do ataku.7
Izrael zacieśniając sojusz z falangistami dokonywał dalszego umiędzynarodowienia libańskiej wojny domowej. W I 1982r. Ariel Szaron spotkał się z Bashirem Gemyalem w libańskim porcie Juniyeh. Omawiano tam zacieśnienie sojuszu izraelsko-maronickiego. W trakcie rozmowy Gemayel radził Szaronowi dokonanie uderzenia aż na Trypolis. Kiedy później jeden z izraelskich oficerów wyraził zaniepokojenie możliwością przystąpienia Syrii do konfliktu, dostał od przywódcy Falang odpowiedź: ,,Jeżeli nie chcecie zadzierać z Syrią, to po co tu wchodzicie?”.W tym samym miesiącu Szaron spotkał się w Genewie z Rifatem Asadem – bratem syryjskiego prezydenta. Poinformował go, że Izrael zaatakuje OWP w Libanie, ale nie chce konfrontacji z Syrią.8 Nie jest jasne, czy Izrael chciał uniknąć starcia z Syryjczykami, czy była to tylko prywatna inicjatywa Szarona, czy też element akcji dezinformacyjnej.
Jaser Arafat był świadomy nadchodzącego izraelskiego ataku. Przekazał wysokiemu rangą urzędnikowi ONZ Brianowi Urquhartowi list skierowany do Begina. Zawierał on propozycję pokoju w zamian za ustępstwa na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy. Ostrzegał też, że jego następcy ,,nie będą tak ugodowi” i stwierdzał, że wiele się nauczył obserwując karierę Begina. Premier Begin otrzymawszy list tuż przed inwazją odpowiedział tylko: ,,Ach, naprawdę?”9 Celem izraelskiej interwencji w Libanie była całościowa zmiana otoczenia strategicznego Izraela.
Szaron już w sierpniu ubiegłego roku kazał gen. Amirowi Droriemu przygotować plany inwazji na Liban. Drori opracował trzy ich warianty: ,,Małe Sosny” - podbój południowego Libanu po Sydon; ,,Średnie Sosny” - walkę z Syryjczykami w dolinie Beekaa oraz natarcie na Bejrut; ,,Wielkie Sosny” - pełna konfrontacja z Syrią i Palestyńczykami w Libanie i ewentualnie na Wzgórzach Golan.10 16 V 1982r. przedstawiono wszystkie te plany pod obrady rządu. Mimo poparcia Begina, ministrowie sprzeciwili się przedstawionym wariantom i zażądali ograniczenia ofensywy tylko do 45 kilometrów od granicy.11
3 VI 1982r. ambasador Izraela w Wielkiej Brytanii Szlomo Argov został postrzelony przed jednym z londyńskich hoteli w wyniku ataku terrorystycznego. Za atakiem stało ugrupowanie Rada Rewolucyjna Fatah dowodzone przez Abu Nidala. Grupa ta była ,, przedsiębiorstwem” dokonującym aktu terrorystycznych za pieniądze. Pomimo tego, że Abu Nidal był śmiertelnie skłócony z Arafatem, Izrael uznał to zdarzenie za złamanie wynegocjowanego przez Habiba rozejmu. Szef sztabu IDF gen. Rafael Eitan uciął wszystkie wątpliwości stwierdzeniem: ,,Abu Nidal, Abu Śmidal! Musimy uderzyć w OWP!”12 Izraelski wywiad później zdołał ustalić, że rozkaz do zabicia Argowa Abu Nidalowi wydano w Bagdadzie.13 Saddam Husajn sprowokował atak Izraela na Liban, by zaszkodzić Syrii. Syria była wówczas wrogiem Iraku, otwarcie okazywała swą sympatię wobec Iranu i była rządzona przez frakcję partii Baas wrogą frakcji rządzącej w Bagdadzie. Fakt ten wskazuje na ogromne znaczenie libańskiego konfliktu wewnętrznego dla całego regionu Bliskiego Wschodu
Już w wcześniej Izrael próbował sprowokować OWP do złamania rozejmu. W kwietniu, po tym jak mina zabiła dwóch żołnierzy IDF i później w maju, gdy znaleziono dwa ładunki wybuchowe, IDF ostrzelała palestyńskie cele w Libanie. Za pierwszym razem Palestyńczycy nie odpowiadali, za drugim ostrzelali puste pole w Galilei. Po zamachu na Argova izraelskie lotnictwo zbombardowało 4 VI kwaterę OWP w Bejrucie zabijając 60 osób i raniąc 200.14 Palestyńczycy odpowiedzieli ogniem rakietowym przeciwko Izraelowi i siłom mjra Hadada. Izrael miał swój casus belli. Rozpoczął swą interwencję w wewnętrzny libański konflikt z intencją osłabienia sił OWP i Syrii - innych zewnętrznych podmiotów w konflikcie. By tego dokonać musiał zdobyć jednakże zgodę ze strony USA.

4.2 Przebieg operacji ,,Pokój dla Galilei”

6 VI w ramach operacji ,,Pokój dla Galilei” IDF przekroczyła libańską granicę. Północne dowództwo pod komendą gen. Droriego wystawiło 76 000 żołnierzy, 1250 czołgów i 1500 transporterów opancerzonych, wspieranych przez marynarkę i lotnictwo. Dywizja gen. Icchaka Mordechaja nacierała wzdłuż równiny przybrzeżnej na Tyr, Sydon, Damour, w stronę Bejrutu. Dywizja gen. Awigdora Kalahaniego posuwała się w kierunku Nabatiji i przełęczy górskich. Dywizja pancerna gen. Menachema Einana miała ruszyć śladem sił Kalahaniego a następnie skręcić w stronę autostrady Bejrut-Damaszek. Dywizja gen. Awigdora Ben-Gala miała zaatakować dolinę Beekaa. Dywizja gen. Amosa Jarona przetransportowana amfibiami dopływem rzeki Awali do Sydonu miała za zadanie odciąć uciekających z południa Palestyńczyków od Bejrutu.
Izraelscy dowódcy nie znali pełnej skali operacji aż do 9 VI. Oficjalnie jej celem miało być tylko wyparcie OWP 45 km od granicy.15 W ciągu pierwszych dni inwazji Szaron i Begin publicznie udawali, że taki jest cel wojny. Begin zadawał w telewizji Szaronowi pytania takie jak ,,czy Palestyńczycy mają karabiny maszynowe?” co sprawiło, że później niektórzy uznali, że był on dezinformowany przez Szarona co do przebiegu walk.16
Siły syryjskie dowodzone przez gen. Saida Bayraqdra liczyły co najmniej 25 000 żołnierzy, głównie z brygad pancernych i sił powietrznodesantowych, 300 czołgów i 300 transporterów opancerzonych. Rozlokowane były głównie w dolinie Beekaa i Bejrucie.17 14 palestyńskich frakcji dysponowało 23 000 bojowników (z czego 9000 wokół Trypolisu). Na ich niekorzyść przemawiało to, że Arafat przygotował je nie do walki partyzanckiej, lecz do konwencjonalnej. Siły OWP na południu zorganizowano w trzy regularne brygady: Jarmuk, Kastel i Karameh. Wspierał ich batalion czołgów T-34 i artyleria wyposażona w północnokoreańskie katiusze.18
O świcie drugiego dnia inwazji IDF udało się złamać palestyński opór. Zdobyto punkt obserwacyjny OWP w zamku Beaufort19, zajęto Tyr i Nabatiję i zbliżano się do autostrady Bejrut- Damaszek. Kilkudniowy opór napotkano w obozie Ein al-Hilwa.
Jednocześnie Izrael prowadził działania dyplomatyczne mające podtrzymywać zgodę USA na kontynuowanie operacji. Sam fakt prowadzenia przez Izrael tak szeroko zakrojonych dyplomatycznych zabiegów wskazuje na duże zainteresowanie okazywane libańskiemu konfliktowi przez władze USA. Begin 6 VI poinformował Reagana, że nie zamierza wciągać Syrii do konfliktu. IDF nie zamierza atakować syryjskich oddziałów, chyba że one same zaatakują pierwsze. Habib przekazał Asadowi list od Begina zawierający te stwierdzenia. Izraelski premier dwa dni później oświadczył w Knesecie: ,,Nie chcemy wojny z Syrią”.20 Tymczasem kierunki natarcia IDF wskazywały, że ich celem jest odcięcie wojsk syryjskich w dolinie Beekaa i szturm Bejrutu.
9 VI Begin przekazał Habibowi wiadomość dla Asada: Izrael nie zaatakuje syryjskich oddziałów, pod warunkiem, że Syria wycofa rakiety SAM z Libanu i zapewni odwrót wszystkich palestyńskich oddziałów 40 km od granicy izraelskiej. Zanim Habib zdołał spotkać się z Asadem, izraelskie lotnictwo zaatakowało i zniszczyło wszystkie 34 syryjskie SAMy. Syryjskie lotnictwo poderwało się w ich obronie i w ciągu trzydniowej bitwy powietrznej straciło 64 samoloty i 4 śmigłowce przy zerowych stratach izraelskich.21
Na lądzie Syryjczycy przegrywali, choć udawało im się osiągnąć lokalne sukcesy.. 10 VI syryjskie siły pancerne wyposażone min. w czołgi T-72 i śmigłowce Mi-24 zdołały chwilowo powstrzymać izraelskie natarcie w rejonie autostrady Bejrut-Damaszek. W okolicach wioski Sultan Yakub izraelski oddział pancerny wpadł w zasadzkę i poniósł ciężkie straty. Porzucono na polu bitwy 7 czołgów a do syryjskiej niewoli dostało się 4 Izraelczyków – przetrzymywanych tam być może do dziś. Jednakże IDF zdołało zniszczyć całą 82 brygadę 3 syryjskiej dywizji pancernej.22
Asad negocjował w tym czasie z Habibem warunki rozejmu. Izrael chcąc uniknąć pokrzyżowania jego planów militarnych przez narzucone z zewnątrz porozumienie, sam ogłosił rozjem 11 VI. Walki w dolinie Beekaa ustały, ale oddziały IDF dotarły w tym czasie do Bejrutu, gdzie 13 VI połączyły się z oddziałami falangistów zamykając w Zachodnim Bejrucie 14 000 żołnierzy syryjskich i bojowników palestyńskich. 22 VI IDF zaatakowało oddziały syryjskie broniące autostrady Bejrut-Damaszek odrzucając je na odległość 15 km i uniemożliwiając im dokonanie odsieczy dla oddziałów w Bejrucie. Syryjską brygadą w libańskiej stolicy dowodził gen. Muhamed Halal, weteran z 1973r. Izraelskie lotnictwo zrzucało nad Bejrutem ulotki: ,,Generale Halal, wiemy że tam jesteś. Uciekaj!”.23 Asad mógł się mimo wszystko czuć szczęśliwy, że rozejm z 11 VI uratował pozostałości jego sił z doliny Beekaa. Wykorzystał to do odwiedzenia Moskwy i skonsultowania się z Adnropowem w sprawie przyszłej pomocy wojskowej. Umiędzynarodowienie konfliktu wewnętrznego w Libanie miało więc bezpośredni wpływ na bliskowschodnią politykę ZSRR.
25 VI gen Haig został odwołany ze stanowiska sekretarza stanu i zastąpiony przez George'a Shultza. Główną przyczyną jego zdymisjonowania było jego stanowisko względem izraelskiej interwencji w Libanie. Izrael stracił ważnego sojusznika w Waszyngtonie. Reagan uważał, że usunięcie OWP z Libanu jest konieczne, nie chciał jednak wzrostu w tym kraju wpływów izraelskich. Sądził on, że Liban powinien stać się buforem pomiędzy Izraelem i Syrią.24 Podobne zdanie miał Habib. Podczas rozmowy z Szaronem 15 VI stwierdził on, że ,,odwrót obcych sił nie może być symetryczny”. Gdy Szaron spytał się co to znaczy, Habib odpowiedział, że Syria ma interesy związane ze swoim bezpieczeństwem w Libanie. Szaron odparł: ,,Jakie interesy? Czy Liban kiedykolwiek zaatakował Syrię?”25
Nową misją Habiba było negocjowanie z Arafatem warunków wycofania bojowników OWP z Bejrutu. W trakcie inwazji Palestyńczycy stracili resztki poparcia jakie mieli w Libanie. Przychylni im niegdyś sunniccy politycy powtarzali tezy chrześcijan, o tym że OWP naraża bezpieczeństwo Libanu. Z klęsk zadawanych Palestyńczykom cieszył się nawet Amal. Żadne państwo arabskie nie przyszło Arafatowi z pomocą. Libia i Syria wzywały natomiast OWP do tego, by w walce z Izraelem ,,popełniła zbiorowe samobójstwo”. 26
Dodatkowym środkiem nacisku był artyleryjski, lotniczy i morski ostrzał Zachodniego Bejrutu prowadzony z różnym natężeniem od 13 VI do 12 VIII. Izraelskie lotnictwo próbowało skrócić bitwę ,,polując” na Arafata. Było tego bliskie 6 VIII, gdy bomba próżniowa zburzyła budynek, z którego kilka minut wcześniej wyszedł przewodniczący OWP. Ostrzał skończył się po osobistej interwencji Reagana. W trakcie rozmowy telefonicznej powiedział on premierowi Izraela: ,,Menachemie, to holokaust”. Begin odparł: ,,Panie prezydencie, jestem świadom czym jest holokaust” i zarządził przerwanie ostrzału.27
19 VIII Habib zdołał wynegocjować porozumienie pomiędzy Izraelem, Palestyńczykami, Syrią i przywódcami innych państw arabskich. Do 1 IX 14 000 ludzi – w tym: 10 800 palestyńskich bojowników, 664 palestyńskich cywilów i 3600 syryjskich żołnierzy opuściło Bejrut.28 Część wyjechała do Syrii, reszta do pozostałych krajów arabskich, Arafat do Aten. Odwrót osłaniały Siły Międzynarodowe (Multinational Force) składające się z Amerykanów, Francuzów i Włochów.29
Ta faza konfliktu kosztowała Syrię: 1200 zabitych, 3000 rannych i 296 jeńców. Ponadto: około 300 czołgów, 140 transporterów opancerzonych, 80 zestawów artyleryjskich, 39 rakiet wyrzutni rakiet SAM, 76 samolotów i 6 śmigłowców – niemal 1/3 syryjskiego lotnictwa. Izrael stracił 350 zabitych, 2100 rannych i 3 jeńców. Jego lotnictwo utraciło tylko 2 samoloty.30 Statystyki libańskie mówią o 19 000 zabitych Palestyńczykach i Libańczykach i około 30 000 rannych – z czego połowę stanowili cywile. Jednakże statystyki te uważa się za dosyć przesadzone. 31
O stopniu umiędzynarodowienia libańskiej wojny domowej świadczą najlepiej wydarzenia towarzyszące operacji ,,Pokój dla Galilei”. W jej trakcie w walkach nie brała udziału ani armia libańska, ani główne konfesyjne milicje. Wszystkie starcia zbrojne odbywały się między IDF, armią syryjską i nie-libańskimi terrorystami. Za zakończenie izraelskiej operacji uznaje się ewakuację sił palestyńskich i syryjskich z Bejrutu nadzorowaną przez międzynarodowe siły rozjemcze. Głównym celem izraelskiej interwencji było zniszczenie OWP i znaczne osłabienie Syrii. Ogromne znaczenie dla realizacji tej strategii miały zabiegi dyplomatyczne USA. Libański konflikt wewnętrzny miał przez to wymiar regionalny i ponadregionalny.
Operacja ,,Pokój dla Galilei” miała również ogromne znaczenie dla walki przeciwko międzynarodowemu terroryzmowi. Izrael zdołał pojmać 4000 terrorystów. Byli wśród nich terroryści południowoamerykańscy, afrykańscy i tureccy. Miano też złapać kilku instruktorów z Kuby i NRD. Monitorowano ewakuację ,,personelu” włoskiego, niemieckiego i sandinistów. Zdobyto tysiące dokumentów OWP, które dotyczyły min. międzynarodowej współpracy tej organizacji – w tym powiązań z ETA, IRA i Japońską Armią Czerwoną. Udostępniono je zachodnioeuropejskim służbom specjalnym, które zużytkowały je do walki przeciwko atakującym ich kraje organizacjom terrorystycznym.
Izraelska interwencja w Libanie miała również duże znaczenie dla światowego przemysłu zbrojeniowego. IDF zdobyło w jej trakcie syryjskie czołgi T-72, które zostały następnie zbadane w USA. Syryjczycy wysłali do Moskwy przechwycony w bitwie o Sultan Yakub czołg M-60, co zaowocowało później produkcją czołgu T-80.32

4.3 Prezydentura Bashira Gemayela. Załamanie się izraelskiej strategii.

Podmiot zewnętrzne – Izrael, Syria i USA – wpływały w decydujący sposób na libańskie życie polityczne. Jednym z celów izraelskiej interwencji było doprowadzenie do wyboru Bashira Gemaylea na prezydenta Libanu. Miał on z izraelską pomocą zakończyć wojnę domową, podpisać traktat pokojowy z Izraelem i ustabilizować na trwałe jego północną granicę. USA dążyły wtedy do osiągnięcia przez Libańczyków narodowego pojednania jak również do ograniczenia zbytniej niezależności Izraela. Syria chciała pozbawić Izrael zwycięstwa poprzez eskalowanie konfliktu wewnętrznego w Libanie.
Trzeciego dnia inwazji Ariel Szaron spotkał się z Bashirem Gemayelem i zażądał natychmiastowego zaatakowania sił palestyńskich przez falangistów. Spotkało się to z oporem Gemayela. Nie chciał on, by falangiści skompromitowali się w oczach sunnitów jawną walką po stronie Izraela. Zależało mu na byciu prezydentem wszystkich Libańczyków. W rozmowie z Beginem stwierdził również, że nie może podpisać natychmiast po elekcji traktatu pokojowego z Izraelem, gdyż musi najpierw dokonać pojednania narodowego. Do takiej postawy namawiał Bashira Habib.33 Nie bez znaczenia jest tutaj również to, że od 1970r. przywódca falangistów pracował dla CIA – przyjaźnił się min. z innym ważnym amerykańskim agentem, Ali Hasanem Salamehem, sprawcą masakry z Monachium.34
Mimo nieporozumień, Izrael nadal wspierał Gemayela. Pojazdy IDF zwoziły libańskich deputowanych na jego prezydencką elekcję odbytą w koszarach pod Bejrutem 23 VIII 1982r. Został on wybrany prezydentem stosunkiem 57 głosów ,,za” do 5 wstrzymujących się (na sali obecnych było 43 chrześcijańskich i 19 muzułmańskich deputowanych – tylu zdołano zebrać z pierwotnego składu 100 deputowanych.)35
Asad próbował najpierw powstrzymać wybór poprzez próbę organizacji bojkotu posiedzenia parlamentu. Gdy to się nie udało, wezwał Palestyńczyków do zerwania rozejmu i ,,walki do męczeństwa lub zwycięstwa”.36 Syryjska prasa przepowiedziała, że Gemayel ,,drogo zapłaci” za ,,kolaborację” z Izraelem. Gdy Bashir wezwał do wycofania wszystkich obcych sił z Libanu: Palestyńczyków, Syrii i Izraela popełnił w oczach Asada niewybaczalny grzech: postawienia Syrii na równi z Izraelem. Jeden z wysokiej rangi syryjskich wojskowych zagroził libańskiemu prezydentowi śmiercią, jeżeli podpisze on traktat pokojowy z Izraelem.37 12 IX Gemayel rozmawiał o przyszłym traktacie podczas pojednawczego spotkania z Szaronem. Na 15 IX wyznaczono rozmowy z ministrem spraw zagranicznych Izraela Icchakiem Szamirem.38
14 IX potężna bomba eksplodowała w siedzibie Falangi w Bejrucie. Zginął prezydent Gemayel i 27 partyjnych towarzyszy. Szybko aresztowano autora zamachu – Habiba Shartuni, członka Syryjskiej Partii Socjalno-Narodowej – kontrolowanej przez wywiad syryjski. Drugi podejrzany zbiegł do Syrii.39 Zdołano powiązać zamach z syryjskim wywiadem sił powietrznych.40 Robert Hatem wskazywał też po latach na udział w zamachu Elego Hobeiki – szefa wywiadu Falang, będącego szpiegiem Syrii.41
Przywództwo maronitów starało się wygasić emocje i zapobiec aktom zemsty. IDF wkroczyło do Zachodniego Bejrutu celem likwidacji ukrywających się w obozach dla uchodźców agentów i terrorystów. Szaron zgodził się na to, by IDF nie wchodziło do obozów a operację wykonali falangiści. Poinstruował Hobeikę, by powstrzymał swych ludzi przeciwko jakimkolwiek gwałtownym posunięciom. Syryjski agent Hobeika zmienił rozkaz na: ,,Totalna eksterminacja... wyczyścić obozy”.42 200 ludzi Hobeiki od 16 do 18 IX ,,czyściło” obozy. W wyniku tej akcji zabito według danych Czerwonego Krzyża od 2750 do 3000 Palestyńczyków. Dane Amanu mówią o 700-800 ofiarach, podczas gdy dane libańskiej policji o 460 zabitych – z czego tylko 35 kobiet i dzieci. Resztę stanowili dorośli mężczyźni – w tym wielu zagranicznych ochotników: Syryjczyków, Algierczyków, Pakistańczyków, Irańczyków.43 Niezależnie od ilości ofiar masakra wywołała szok na całym świecie. 400 000 Izraelczyków, w największej w historii tego kraju demonstracji, wyszło na ulice domagając się zakończenia wojny. IDF wycofała się z Bejrutu a na jej miejsce wkroczyły z powrotem Siły Międzynarodowe.
W międzyczasie brat Bashira, Amin Gemayel został wybrany (stosunkiem 77 głosów ,,za” do 3 wstrzymujących się) nowym prezydentem Libanu. Nie posiadał on ani charyzmy, ani zdolności brata. Nie miał bliskich związków ani z Izraelem ani z USA. Los Bashira przypominał mu natomiast o tym co mogłoby go spotkać w razie sprzeciwienia się Syrii.44
Asad w ciągu kilku dni zdołał pozbawić Izrael zwycięstwa. Masakra w Sabra i Shatila zszargała wizerunek falangistów i Izraela. Według Roberta Hatema miała ona w swym zamierzeniu doprowadzić do upadku rządu Likudu. Izraelska komisja parlamentarna – komisja Kahana – uznała Szarona odpowiedzialnym zaniedbań, które przyczyniły się do masakry i spowodowała jego dymisję z funkcji ministra obrony. Premier Begin w sierpniu 1983r. złożył dymisję i po śmierci swojej żony załamał się psychicznie i odszedł z polityki. W Libanie OWP została zastąpiona przez Hezbollah. Asad wraz z Irańczykami rozpoczął kampanię terroru w Libanie, która pozwoliła mu na ponowne opanowanie kraju i przyczyniła się do wybuchu afery Iran-Contra. Zdarzenia te zostaną opisane w następnym rozdziale.




PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Wojna z Islamem
AutorPixelAnonymousPixelDodano: Pixelponiedziałek, 24 grudnia 2007 265Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Interesujacy artykul z Faith Freedom International

Wojna z Islamem

Autor: Martel Sobieskey (Faith Freedom International, 13 grudnia 2007)
Tłumaczył: Naniwa-ronin [email protected]

Ameryka – i cały nieislamski świat – jest w stanie wojny z religią islamu. Kluczowym słowem jest tu „religia”. My, niemuzułmanie, cierpimy na blokadę mózgu, sprawiającą że zaprzeczamy jakobyśmy walczyli z religią; weźmy, dla przykładu, bombę atomową i napiszmy na niej słowo RELIGIA – i wszyscy naiwni natychmiast uznają ją za religię. To cyniczne zdanie wcale nie jest przesadą; pojęcie wolności wyznania stało się naszą piętą achillesową, przebitą mieczem islamu. A skąd wywodzi się ta nasza samobójcza blokada mózgu, ta obsesja na punkcie „swobody wyznania”? Z naszego odruchu bezwarunkowego, zmuszającego nas do ślepej wiary w to, że wszyscy prorocy byli absolutnymi pacyfistami, jak Jezus. Ta ślepota zaraża najwyższe szczeble naszego politycznego przywуdztwa, wywiadu i środowisk akademickich; przeradza się w zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i uniemożliwia nam skuteczną samoobronę. Islamscy mordercy szaleją po całym świecie wrzeszcząc „allah’u akbar” i wymachując Koranem, a my nadal zaprzeczamy że wrogiem jest – islam. Możemy to śmiało nazwać syndromem strusia z głową w piasku, naszą paranoją na punkcie „swobody wyznania”. Naszym wrogom bardzo się to oczywiście podoba, bo mogą nas zniszczyć, chowając się pod płaszczykiem religii; wysadzają nas w powietrze, obcinają nam głowy, znieważają nas, podają nas o byle co do sądu, zachęcają do otwartej wojny przeciwko nam w swoich meczetach i islamskich szkołach, a my kulimy się ze strachu i bezradności, bo wszystkie te przestępstwa popełniane są przeciw nam przez religię i jej pobożnych wyznawców. Nawet organy bezpieczeństwa takie jak FBI poddawane są treningowi uczulającemu ich na „islamską wrażliwość” – to mуwi już chyba samo za siebie. Czyż takie tchórzliwe, służalcze zachowanie nie dowodzi, że przegraliśmy wojnę ideologiczną, mentalną, psychologiczną, wojnę słów i propagandy? Za każdym razem kiedy islam nazywany jest „religią pokoju”, cały wolny świat zbliża się o kolejny krok ku swojej dobrowolnej zagładzie a islam ku zwycięstwu w tym zderzeniu kultur, religii i cywilizacji. Tak, to jest konflikt religijny i najwyższy czas aby położyć kres temu chorobliwemu zaprzeczaniu że walczymy z islamem jako religią – dlatego że istotnie jest to wojna islamu przeciwko wszystkim innym religiom i ateizmowi, dokładnie tak, jak nakazuje Koran. Jakoże mamy na świecie ponad miliard muzułmanów oraz pięć i pуł miliarda „niewiernych”, wojna będzie znacznie łatwiejsza do wygrania, jeżeli starczy nam odwagi aby publicznie wroga zidentyfikować i nazwać po imieniu – i rozgłosić to wszem i wobec. Dlaczego nie chcą tego robić na przykład Amerykanie? Cóż; należy ze wstydem przyznać, że islamskie petrodolary zdołały uciszyć – jeżeli nie wręcz „kupić” milczenie Ameryki przez ostatnie 30 lat. Książka Stevena Emersona „Jihad Incorporated” ujawnia szokujący rozmiar infiltracji Stanów Zjednoczonych przez dżihadystów. Emerson pisze, że społeczeństwa otwarte są w wyjątkowo niekorzystnej sytuacji, kiedy chodzi o udzielanie bezpiecznego schronienia nowoprzybyłym bez należnego sprawdzania ich tożsamości. Podobną opinię wyraża Dr Walid Phares z Fundacji Obrony Demokracji, autor „Dżihadu Przyszłości” (Future Jihad):



Wiadomości: Wybory w Rosji: komentarze i opinie
AutorPixelwertelloPixelDodano: Pixelwtorek, 04 grudnia 2007 227Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
2 grudnia odbyły się wybory do rosyjskiej Dumy 5 kadencji. „Plan Putina”, czyli zdobycie większości konstytucyjnej przez Jedyną Rosję, został zrealizowany, opozycja przegrała z kretesem, Zachód tradycyjnie skrytykował uznając kampanię wyborczą oraz przebieg głosowanie za nie odpowiadające standardom demokracji. Każda ze stron pozostała przy swoim, a jednak warto zwrócić uwagę nie niektóre niuanse obecnej sytuacji politycznej w Rosji, które mogą mieć wielki wpływ na wydarzenia w przyszłości.

Sytuacja w Rosji

Jedyna Rosja zdobyła 64 % głosów, a jej lider Boris Gryzłow w noc wyborczą uroczyście ogłosił, że ten wynik daje jej prawo do nazywania siebie „partią Putina”. Ale media skrupulatnie odnotowały fakt, że pomimo wcześniejszych zapowiedzi, Putin tak i nie odwiedził sztab wyborczy partii Gryzłowa w noc z 2 na 3 grudnia. A przecież stał na czele jej listy federalnej. Jest to zdarzenie bezprecedensowe, kiedy najważniejszy polityk partyjny nie był obecny na wieczorze wyborczym. Od razu pojawiły się spekulacje, że w ten sposób Putin wyraził rozczarowanie wynikiem uzyskanym przez Jedyną Rosję. I rzeczywiście, poparcie dla tej partii było o wiele niższe niż samego Putina. Popiera go bowiem 80 % Rosjan. Tak naprawdę, to, że Putin stanął na czele Jedynej Rosji nie wywindowało jej w sondażach. Krążą opinie, że po prezencie ze strony Putina aktywiści Jedynej Rosji po prostu spoczęli na laurach. Zwłaszcza są niskie wyniki partii Gryzłowa w europejskiej części Rosji – niewiele ponad 50 %, a najmniej głosów ta partia uzyskała w rodzimym mieście Putina – Sankt-Petersburgu. Wynikami wyborów rozczarowani są także komuniści, jedyne ugrupowanie spośród czterech partii, które dostały się do Dumu, jakie można nazwać niesterowalnym przez Kreml. Spodziewali się poparcia w granicach 20 %, a otrzymali zaledwie 11 %. Ale też na niekorzyść KPRF podziałały masowe fałszerstwa, których władza dopuściła się właśnie w okręgach, gdzie cieszyli się największym poparciem. Przedstawiciele tej partii w komisjach obliczyli, że łącznie popełniono 10 000 fałszerstw i nadużyć, zapowiedzieli masowe protesty i złożenie skargi do sądu najwyższego. Największym przegranym minionych wyborów jest rosyjska opozycja demokratyczna. Wystawiła dwie osobne listy, które zdobyły poparcie 1 lub mniej procent. Jej liderzy uważają, że jest to skutek prowadzonej od siedmiu lat konsekwentnie przez Kreml polityki skierowanej na zniszczenie opozycji i systemu politycznego w Rosji. Wprowadzenie cenzury na telewizji, likwidacja okręgów jednomandatowych, bezpośrednich wyborów na stanowisko gubernatora, podniesienie progu wyborczego do 7 %, likwidacja niektórych partii opozycyjnych, zwalczanie przez milicję akcji ulicznych, zastraszanie aktywistów – wszystko to i wiele innych rzeczy złożyło się na fakt, że Rosjanie odwrócili się od opozycji. Kreml wprost oskarżył liberałów i demokratów za wszelkie zło dziejące się w Rosji w latach 90., a Jawlinskij, Niemcow czy Kasparow okazali się bezbronni wobec języka kłamstw i manipulacji, którym posługiwali się ich przeciwnicy polityczni. Nic dobrego nie wróżą opozycji wybory prezydenckie w 2008, już teraz wiadomo, że nie dojdzie do wystawiania przez nią wspólnego kandydata. Na końcu warto podać pewne kuriozalne fakty rosyjskich wyborów. Media donosiły o nienaturalnie wysokim sięgającym 99% poparciu dla Jedynej Rosji w Czeczenii. Ale w Mordowii na przykład lojalni wobec Kremla urzędnicy tak przeholowali, że w niektórych okręgach Jedyna Rosja zdobyła ... 104 czy 109 % poparcia.

Opinie na świecie

Rosyjskie wybory nie odpowiadały standardom demokracji, zgodnie twierdzą przedstawicieli międzynarodowych organizacji. Zaniepokojenie fałszerstwami na masową skale wyraził Departament Stanu USA, NATO, Unia Europejska, MSZ Wielkiej Brytanii, Czechii, prezydent Włoch. Większość komentatorów podkreśla, że wybory zostaną wykorzystane w celu legitymizacji władzy Putina w przyszłości. The New York Times pisze, że kwestia do kogo będzie należeć władza w Rosji po 2008 roku wciąż pozostaje otwarta. The Washington Post zastanawia się, czy Rosja, gdzie zostały pogwałcone zasady demokracji, ma prawo członkostwa w międzynarodowych organizacjach. The Time opublikował artykuł Putin's Reaganesque Victory, w którym porównał Putina z ... Ronaldem Reaganem, ponieważ obaj przywrócili wiarę, nadzieję i godność obywatelom swoich krajów. Le Monde zwraca uwagę, że wynik Jedynej Rosji nie jest tak wysoki, jeżeli wziąć pod uwagę wszystkie środki zastraszania jakie stosowała władza. Wciąż niewiadomo, co Putin zrobi z tym zwycięstwem. Na uwagę zasługuje komentarz Le Temps. Gazeta pisze, że kampania zastraszania świadczy paradoksalnie o słabości Kremla, który odczuwa irracjonalny lęk przed powtórzeniem ukraińskiego czy gruzińskiego scenariusza w Rosji.

Co dalej?

Zaskakujące, ale w ciągu ostatniego roku zakończyły się niepowodzeniem dwa ważne projekty polityczne Kremla. Pierwszy to operacja „następca”. Putin próbował wylansować dwóch kandydatów pretendujących na urząd głowy państwa – konserwatywnego Iwanowa i liberalnego Miedwiediewa. Obecnie te projekt został zarzucony, większość analityków jest zgodna, że władzy Putin nikomu już nie odda. Drugi projekt polegał na całkowitym wyeliminowaniu komunistów. Putin osobiście nadzorował powstanie Sprawiedliwej Rosji, która miała być partią lewicy, tworzyć pozorowaną opozycję wobec niby to prawicowej Jedynej Rosji. Widząc, że notowania Sprawiedliwej Rosji nie są imponujące, Putin w całości zaangażował się w kampanię Jedynej Rosji. Sprawiedliwa Rosja zaś z trudem dostała się do Dumy. Pewne jest, że, w okresie po odejściu Putina z Kremla w Rosji zapanuje chaos. Jego przeciwnicy już teraz zacierają ręce. Widać, że Putin nie potrafi zrównoważyć wpływy rozmaitych grup zaciekle walczących o władzę na Kremlu. Sam godzi się na społeczną rolę jedynej osoby w państwie, jaka potrafi zapewnić Rosjanom stabilność i dobrobyt. Wydaje się, że Putin wykona gest Piłsudskiego. Odejdzie na krótko, a potem w imię stabilności i porządku przeprowadzi bezkrwawy zamach stanu, obali nieudolny rząd, i wróci na Kreml już na zawsze.

Eugeniusz Sobol
Autor jest redaktorem strony internetowej Eurazja.org



PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Rosja - Wygra partia władzy
AutorPixelMarcus_CrassusPixelDodano: Pixelniedziela, 02 grudnia 2007 192Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
2 grudnia rozstrzygnie się los Rosji na wiele lat [...] to będzie referendum w sprawie powrotu Związku Sowieckiego – mówi Nikita Biełych o nadchodzących wyborach do Dumy.

W najbliższą niedzielę, 2 grudnia w Rosji odbędą się wybory do Dumy Państwowej - niższej izby rosyjskiego parlamentu. Początkowo wydawało się, iż stanowić będą one jedynie preludium znacznie istotniejszych marcowych wyborów głowy państwa. Okazało się jednak, że planowany przez obóz rządzący wariant “sukcesji” wymaga zdobycia konstytucyjnej większości w parlamencie. Dla osiągnięcia tego celu wykorzystano popularność Władimira Putina i przekształcono elekcję do Dumy w plebiscyt poparcia dla odchodzącego prezydenta. Część opozycji zupełnie odmiennie postrzega wybory. Jej zdaniem w niedzielę Rosjanie zdecydują, czy powróci system z okresu Związku Sowieckiego.

Wybory pod obserwacją

Pomimo stosunkowo słabej pozycji izby niższej w Rosji tegoroczne wybory do Dumy są uważnie obserwowane przez opinię światową, ze względu na wewnętrzną sytuację w państwie. Elekcja odbywa się cztery miesiące przed zakończeniem drugiej kadencji głowy państwa, a wszystko wskazuje na to, iż Putin nie zamierza zmieniać konstytucji, by przedłużyć urzędowanie na trzecią z rzędu. 1 października na zjeździe prokremlowskiej partii Jedna Rosja prezydent zadeklarował kandydowanie z pierwszego miejsca na liście ugrupowania. Co więcej, nie wykluczył, iż po wygranej JR i zwycięstwie w wyborach prezydenckich człowieka “zdolnego do działania” obejmie stanowisko premiera. Tym sposobem wybory parlamentarne zostały przekształcone w referendum za lub przeciw Władimirowi Władymirowiczowi. Warto dodać, iż rosyjski przywódca cieszy się 80-procentowym poparciem w społeczeństwie, co w połączeniu z nachalnym wsparciem administracji oraz pełną dominacją w mediach pozwoli zwyciężyć JR. W przedwyborczych sondażach partia uzyskuje ponad 60-procentowe poparcie, co prawdopodobnie przełoży się na uzyskanie w Dumie większości kwalifikowanej (0,75 proc mandatów – 301 deputowanych) dającej możliwość zmiany konstytucji.

Politolodzy nie mają wątpliwości, że realna władza pozostanie w rękach Putina i jego otoczenia. Gdyby nowo wybrany prezydent (wiele wskazuje, że będzie nim obecny premier Wiktor Zubkow) “zdradził” i dążył do zdobycia dominującej pozycji w państwie, ugrupowanie Putina dokona noweli ustawy zasadniczej, przekształcając ustrój prezydencki w gabinetowo-parlamentarny i wzmacniając uprawnienia premiera Putina. Bardziej realna wydaje się “dymisja głowy państwa” i wygrana Putina w przedterminowych wyborach prezydenckich. Zgodnie z konstytucją w takiej sytuacji będzie mógł on sprawować urząd przez kolejne dwie kadencje.

Niedzielne wybory do Dumy będą piątymi od czasu rozwiązania Związku Sowieckiego. Nie oznacza to, iż nie będą się one istotnie różnić od poprzednich. W celu zwiększenia kontroli nad rosyjską sceną polityczną oraz zablokowania możliwości wejścia do parlamentu krytycznych wobec Kremla ugrupowań, do ordynacji wyborczej wprowadzono szereg obostrzeń. By otrzymać rejestrację w Centralnej Komisji Wyborczej każda partia musiała przedstawić co najmniej 200 tys. podpisów lub wpłacić 60 mln rubli. Co więcej , zwrot kaucji przysługiwać będzie jedynie tym ugrupowaniom, które uzyskają powyżej 4 proc. poparcia w wyborach. Powyższych warunków rejestracji nie udało się spełnić m.in. opozycyjnej Innej Rosji Garrija Kasparowa, której marsze zostały ostatnio rozpędzone przez OMON. Jednak najbardziej istotną zmianą prawa wyborczego było zastąpienie mieszanej ordynacji wyborczej ordynacją proporcjonalną (w skali całego państwa). W ubiegłych wyborach połowa z 450 deputowanych wybierana była w okręgach jednomandatowych. Tak funkcjonujący system umożliwiał elekcję kandydatów niezwiązanych z głównymi partiami, a także – co ważniejsze – zwiększał szansę popularnych w wielkich miastach partii opozycyjnych (Jabłoka i Sojuszu Prawych Sił). Najbliższa Duma zostanie wyłoniona wyłącznie w oparciu o ordynację proporcjonalną. Ponadto, próg wyborczy został podniesiony z 5 do 7 procent z równoczesnym wprowadzeniem zakazu łączenia się partii w bloki. Zniesiono także wymóg minimalnej frekwencji dla ważności wyborów (dotychczas obowiązywało 25 proc.). Ostatecznie do wyborów dopuszczono 11 partii (trzem partiom odmówiono rejestracji ze względu na przekroczenie limitu fałszywych podpisów), jednak tylko trzy lub cztery z nich mają realne szanse na wprowadzenie swych kandydatów do Dumy. Oprócz faworyta – Jedynej Rosji i Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej - w elekcji udział weźmie centrolewicowa Partia Socjalnej Sprawiedliwości, Agrarna Partia Rosji, Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji, Sprawiedliwa Rosja, JABŁOKO, Sojusz Prawych Sił, oraz startujące po raz pierwszy Siła Obywatelska, Patrioci Rosji i Demokratyczna Partia Rosji.

Wszystko jasne

Zwycięzcą niedzielnych wyborów zostanie bez wątpienia Jedna (Wspólna) Rosja – ugrupowanie powstałe w 2003 roku w wyniku połączenia partii mera Moskwy Jurija Luzkowa “Ojczyzna-Cała Rosja” i partii “Niedźwiedź” Borysa Bieriezowskiego. Stanowiąc “partię władzy” Jedna Rosja zrzesza najbardziej wpływowych ludzi w państwie, począwszy od gubernatorów aż po przedsiębiorców. Największe poparcie partia uzyskuje wśród ludzi uzależnionych materialnie od władzy – kobiet na prowincji i ludzi starszych. Zgodnie z ordynacją wyborczą, wszystkie ugrupowania dopuszczone do udziału w wyborach mają prawo prowadzić agitację w prasie i na wiecach, jednakże dysproporcja czasu obecności w mediach jest ogromna na korzyść faworyta wyborów. Serwisy informacyjne w państwowej telewizji codziennie niemal połowę programu przeznaczają na ukazywanie prezydenta udzielającego rad i poparcia JR, a następnie emitują kilka migawek o opozycji. Dodatkowo, rządząca partia ogłosiła, iż nie będzie uczestniczyła w debatach telewizyjnych. Co prawda zaniepokojenie nierównością w dostępie do mediów elektronicznych wyraził sprawozdawca Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy ds. Rosji Luc van der Brande, jednak jego głos w Moskwie jest lekceważony.

Zwycięstwo partii władzy jest tym pewniejsze, iż prezydent nie poprzestał na październikowej deklaracji, lecz nieustannie agituje na rzecz JR. Niedawno podczas spotkania z robotnikami na Syberii oświadczył, że sukces partii w wyborach parlamentarnych będzie oznaczał wotum zaufania dla niego osobiście i da mu moralne prawo do wpływania na rosyjską politykę. Próbując uzyskać jak największe poparcie, Putin zwraca się do wielu środowisk. Poprzez krytykę zbrodni komunistycznych próbuje zjednać środowiska demokratyczne, natomiast odwołanie do retoryki imperialnej kierowane jest do elektoratu o nacjonalistycznych skłonnościach. Prezydent nie zapomina również o emerytach i rencistach. Na jednym z transmitowanych przez telewizję “narad” z przywódcami Jedynej Rosji za jedno z najważniejszych zadań dla przyszłego rządu uznał znaczne zwiększenie uposażeń. W ten sposób wybory zostały przekształcone w plebiscyt “poparcia i zaufania” dla Władimira Putina.

Największe szanse na wejście do parlamentu obok Jednej Rosji ma Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej (KPFR). Bezpośrednia kontynuatorka Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego (KPZS) od lat stanowi największą siłę opozycyjną wobec Kremla. Co prawda, elektorat komunistów stanowią w większości emeryci i renciści z nostalgią wspominający socjalne bezpieczeństwo Związku Sowieckiego i broniący mauzoleum Lenina przed likwidacją, jednak w rosyjskim społeczeństwie oznacza to stałe kilkunastoprocentowe poparcie. W poprzednich wyborach partia Gienadija Ziuganowa uzyskała 12,6 proc. głosów, co przełożyło się na 47 mandaty deputowanych. Tegoroczny program wyborczy komunistów zawiera m.in. postulaty nacjonalizacji gospodarki, wprowadzenia zakazu handlu ziemią oraz przywrócenia kary śmierci. Pomimo, iż KPFR jest tolerowana przez obóz rządzący jako opozycja uciekająca się do rytualnej krytyki Kreml nieustannie stara się ją osłabić. Trzy lata temu Władysław Surkow – odpowiedzialny w administracji prezydenckiej za scenę polityczną – zorganizował nieudany przewrót w partii. W październiku zeszłego roku zainicjował on powstanie odwołującej się do lewicowych wyborców Sprawiedliwej Rosji.

Innym stałym obok KPRF elementem rosyjskiej sceny politycznej jest Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji. Powstała w marcu 1990 roku (druga po KPZS zarejestrowana partia w ZSRR) początkowo prezentowała liberalny systemem wartości, jednak po objęciu przewodnictwa przez Władymira Żyrynowskiego zmieniła oblicze na nacjonalistyczne. Warto zaznaczyć, iż Żyrynowski (wiceprzewodniczący Dumy) pełni w Rosji rolę forpoczty obozu rządzącego, sondując reakcje społeczeństwa i środowiska międzynarodowego. Dodatkowo wypowiada opinie, na które nie mógłby sobie pozwolić prezydent lub premier. W tym roku Żyrynowski zaskoczył wszystkich oferując drugie miejsce na liście LDPR Andriejowi Ługowojowi, podejrzanemu przez brytyjską prokuraturę o zabójstwo Aleksandra Litwinienki. Natychmiast po ogłoszeniu decyzji notowania partii wzrosły z 4 do 11 procent. Wydaje się jednak, że świetność LDPR ma już za sobą. Po wyborach 1993 roku partia posiadała jedną czwartą miejsc w parlamencie natomiast w poprzedniej kadencji udało jej się wprowadzić zaledwie 35 deputowanych.

Jedna Rosja nie stanowi jedynej partii popierającej Władimira Putina. Rok temu pod patronatem wspomnianego Surkowa po długich “negocjacjach programowych” doszło do zjednoczenia “Ojczyzny” “Rosyjskiej Partii Emerytów” i “Partii Życia”. W ich miejsce na scenie politycznej pojawiła się Sprawiedliwa Rosja (SR). Przewodniczącym partii został lojalny wobec Kremla (jako kontrkandydat Putina w wyborach prezydenckich nieustannie wychwalał głowę państwa) Siergiej Mironow. Warto zaznaczyć, iż powstanie SR było typową dla rosyjskiej kultury politycznej formułą odgórnej kreacji podmiotów politycznych i stanowiło próbę podzielenia rosyjskiej sceny politycznej pomiędzy dwie pro-prezydenckie partie. Wzorując się na USA Surkow zapragnął ukształtować system polityczny tak, by partia prawicowa (JR) wymieniała się władzą z partią nakierowaną na lewicowego wyborcę (SR). W takiej sytuacji spory cios dla SR stanowiła decyzja Putina o kandydowaniu do parlamentu z listy JR. W konsekwencji w sondażach SR balansuje na granicy progu wyborczego i jej ewentualne wejście do parlamentu zależy od woli Kremla.

W gorszej sytuacji znajduje się Sojusz Prawych Sił (SPS) oraz demokratyczne Jabłoko. To ostatnie stanowiło w latach 90. jedną z istotniejszych partii politycznych lecz obecnie sondaże dają mu małe szanse na wejście do parlamentu. Na jego liście pierwsze miejsce tradycyjnie zajmie Grigorij Jawliński, a z numerem dwa wystartuje były dysydent i rzecznik praw obywatelskich Siergiej Kowalow. Zarówno SPS jak i Jabłoko są krytyczne wobec Putina. Jawliński zarzuca prezydentowi tworzenie systemu bezprawia, rosnącą korupcję i sprzyjanie powstawaniu osobnej kasty urzędników powiązanych z biznesem. Z kolei SSP złożył do Sądu Najwyższego wniosek o wykluczenie prezydenta z uczestnictwa w wyborach, uzasadniając swe żądanie wykorzystywaniem przez Putina sprawowanego urzędu do agitacji i szykany SSP. Zdaniem jednego z lidera SSP Nikity Biełycha, niedzielne wybory nie stanowią plebiscytu w sprawie poparcia polityki prezydenta Pupina, tak jak przedstawia to Jedna Rosja. Według niego, “2 grudnia rozstrzygnie się los Rosji na wiele lat [...] to będzie referendum w sprawie powrotu Związku Sowieckiego. Władza może zrobić z krajem co zechce. Zamknąć granice, odebrać wam waszą własność i zabronić wam mówić to co myślicie”. Paradoksalnie również polityczna przyszłość Biełycha zależy od Kremla, Niewykluczone, iż zdecyduje się on “wprowadzić” liberałów i demokratów do Dumy, by stworzyć wrażenie pluralizmu i demokracji.

Piotr Cybula

Artykuł opublikowany również na stronie www.polskieradio.pl


PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Ciąg dalszy wstrząsającej historii zgwałconej saudyjskiej dziewczyny
AutorPixel1683PixelDodano: Pixelsobota, 01 grudnia 2007 1990Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Kiedy w Arabii Saudyjskiej nastoletnia dziewczyna została zbiorowo zgwałcona , sąd skazał JĄ na karę 90 batów. Po jej skargach , karę zwiększono do 200 batów .Teraz ofiara przemówiła po raz pierwszy ...




Wiadomości: Wracając do problemu muzułmańskiej zasłony
AutorPixelNeWavePixelDodano: Pixelczwartek, 29 listopada 2007 301Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Wracając do problemu muzułmańskiej zasłony
Autor: Azar Majedi

Faithfreedom.org


Problem muzułmańskiej zasłony stał się tematem gorącej dyskusji w brytyjskich środkach masowego przekazu. W tej debacie chodzi o pewne zasady fundamentalne: o wolność człowieka do praktykowania swojej religii, o wolność wyboru, o wolność ubierania się i o kwestię dyskryminacji pewnej społeczności, a mianowicie społeczności muzułmańskiej. Islamiści oraz niektórzy działacze praw człowieka utrzymują, że tak zwana społeczność muzułmańska jest piętnowana, znajdując się pod rasistowskim atakiem od dnia 11 września. Argumentują oni, że ostatnie próby zakazania burki czy niqabu to naruszenie wolności osobistych i kolejny rasistowski atak na muzułmanów. Zbadajmy te kwestie bliżej.

Dwa wydarzenia następujące jedno po drugim zwróciły uwagę brytyjskich mediów na kwestię muzułmańskiej zasłony: komentarz Jacka Straw w kwestii kobiet noszących niqab oraz przypadek Aishah Azmi, 24-letniej pomocniczej nauczycielki, której nakazano zdjąć jej pełną zasłonę, w tym niqab. Pozwała szkołę do sądu, a sąd zdecydował na korzyść szkoły, więc ona złożyła apelację przeciw decyzji sądu.

W mojej opinii bronienie prawa do noszenia zasłony dowolnego typu lub kształtu i w każdych okolicznościach na mocy prawa do wolności wyboru jest rozumowaniem błędnym. Nie uwzględnia ono bowiem innych praw, równie ważnych, a uznawanych przez współczesne społeczeństwo obywatelskie. Broniąc bezwarunkowo prawa do noszenia zasłony stajemy, w najlepszym przypadku, ze zderzeniem z innym zestawem praw, np. z prawami dzieci, prawami kobiet, prawami społeczeństwa, i zasadą świeckości. Rozważając temat wolności noszenia zasłony trzeba wziąć pod uwagę rozmaite okoliczności: 1. Wiek osoby noszącej zasłonę 2. Wielkość zasłony oraz 3. Gdzie dana zasłona jest noszona.





Wiadomości: Prorosyjski Donald Tusk
AutorPixelwertelloPixelDodano: Pixelwtorek, 27 listopada 2007 379Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Dzisiejszy debiut Donald Tuska w polityce zagranicznej okazał się wielkim niewypałem. Kraje zachodu zastanawiają się jak ukarać Putina za notoryczne łamanie praw człowieka i przemóc w zwalczaniu opozycji, której świadkami byliśmy, gdy w miniony weekend siepacze z omonu brutalnie rozpędzali wiece opozycji, a prasa donosi, że może dojść na tym tle aż do wyrzucenia Rosji z elitarnego klubu G-8, a tu nagle Tusk robi świąteczny prezent dla Kremla. Rosyjskie władze czekały na zmianę polskiego stanowiska. Tak bardzo, że nie do końca trafnie zinterpretowali wypowiedź polskiego premiera, który powiedział, że jego rząd odstępuje od blokowania negocjacji w sprawie przystąpienia Rosji do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), ale rosyjskie media zaczęły od razu trąbić, że Tusk wpuszcza ich kraj do WTO i zdejmuje weto w sprawie negocjacji nowego traktatu rosyjsko-unijnego, które było skuteczną bronią rządów Jarosława Kaczyńskiego, co bardzo irytowało Kreml.

Komentarze rosyjskich mediów

Informują także, że Polska przestała być „czarną owcą” Unii Europejskiej, jaką była za rządów Kaczyńskiego i zmiękła. Ba, jeszcze trochę, aż zaczną twierdzić, że Tusk wygrał wybory, bo chciał polepszenia relacji na linii Warszawa – Moskwa. „Polska zwróciła się twarzą do Rosji”, taki jest tytuł wyemitowanego dziś przez państwowa telewizję Vesti reportażu o „nowym otwarciu” w relacjach polsko-rosyjskich. Tusk powinien być konsekwentny i przestać szkodzić relacjom między Unią a Rosja, wtedy Polska przestanie być wewnętrznym problemem w samej Unii, informują mentorskim tonem Vesti. Z kolei Niezawisimaja Gazeta donosi, że Wyrażona przez nowe władze Polski gotowość do dialogu z Rosją została pozytywnie przyjęta w Moskwie, powołują się na anonimowe źródło w rosyjskim MSZ. Zastanawia się także czy wkrótce dojdzie do zmiany polskiego stanowiska w sprawie rozmieszczenia elementów amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej w Polsce, sprawa ta będzie jednym z głównym tematem rozmów szefów MSZ Rosji i Polski Ławrowa i Sikorskiego, jakie odbędą się 6 grudnia w Brukseli.

Casus Schroedera

Czy zatem Donald Tusk jest polskim Gerhardem Schoederm, nazywanego przecież nie bez podstaw marionetką Kremla. Niewątpliwie jest o co walczyć. Kreml święci tryumfy w polityce wewnętrznej, chcę tez sukcesów na arenie międzynarodowej. Gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o ropę i gaz. Niestety między Rosją a unijnymi ich odbiorcami leżą niesforna Polska i Ukraina, ględzące o jakieś demokracji i marzące o wolności, w imię tego robią też jakieś rewolucje, co bardzo Putina wkurza. Więc za wszelką cenę chcę ominąć strefę „ryzyka” przy pomocy rurociągu Północnego i Południowego. Ten ostatni ma być alternatywą dla rurociągu Nabucco, dzięki któremu Azerbejdżan i inne kraje, takie jak Kazachstan czy Turkmenistan, chcieliby uniezależnić się od rosyjskich sieci przepływowych. Też uważam, że należy znaleźć nowy język w rozmowach z Rosją. Kryzys w relacjach polsko-rosyjskich oznacza stagnację polityczną i gospodarczą w tej części Europy. Ale moment do tego Tusk wybrał fatalny. Gdy mówi o wpuszczeniu Rosji do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, przywódca rosyjskiej opozycji Garri Kasparow siedzi w więzieniu, zmarł postrzelony w tajemniczych okolicznościach Farid Babajew, aktywista „Jabłoka” w Dagestanie, zaś organizacje obrońców praw człowieka, takie jak Human Right Watch czy Amnesty Internetional mówią o czarnym okresie dla demokracji w Rosji. Sami Rosjanie coraz częściej mówią o polityce Putina jako nowym totalitaryzmie.

Eugeniusz Sobol
autor jest redaktorem strony internetowej Eurazja.org


PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Michał Christian - Ramadan w Algierii
AutorPixelAnonymousPixelDodano: Pixelwtorek, 27 listopada 2007 322Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Fragmenty listów do mojej żony z lat 1986 do 1989

Ramadan w Algierii
(fragmenty moich listów do żony z lat 1986 do 1989)

Michał Christian

Drugi dzień mojej pracy w Annabie (wschodnia Algieria). Przedstawiciel Centrozapu pan P. zawozi mnie i geodetę Witka do firmy Realsider (nazwa urobiona od Przedsiebiorstwa Realizacji Budowy Huty w Annabie). Ponieważ budowę huty już dawno zakończono, Przedsiębiorstwo się usamodzielniło i zajmuje się głównie budową osiedli mieszkaniowych w Annabie i okolicy. Jedziemy do Dyrekcji Generalnej. Jest pierwszy dzień ramadanu (oni nazywają to „karem”) . Nie wolno palić ani jeść przy Arabach.
Pan P. ma nas komuś tam przedstawić. Siedzimy godzinę w samochodzie, ale ze spotkania nic nie wychodzi. Z czasem przekonałem się, że w Algierii nigdy ustalone terminy spotkań nie były przestrzegane. Postanawiamy pojechać do Departamentu, w którym mam pracować. Wjeżdżamy na plac do mojej firmy transportowo-sprzętowej. I w tym momencie mój dobry humor pryska, a mina ogromnie się wydłuża. Samochody osobowe, ciężarowe, koparki, spychacze, ładowarki, kompresory, dźwigi i inny sprzęt – marki, których na oczy nie widziałem. Nazwy francuskie, japońskie, włoskie i niemieckie – nie będę cytował....
Dzień trzeci. Do pracy zabrałem bagietkę posmarowaną masłem, dwa jajka na twardo, dwa pomidory i litrową butlę gazusa (woda gazowana lekko słodzona). Potem, było to moje, codzienne aż do znudzenia, drugie śniadanie w pracy. W okresie „karemu” jedliśmy swoje śniadania w szatni, gdy Arabowie o godz. 13-tej szli na modły.
Dostaję zadanie testowe. Wymiana głowicy w kompresorze napędzanym silnikiem Diesla – Mercedesem. Silnik cztero cylindrowy, rzędowy z pompo-wtryskiwaczami. W kraju i Energopolu nie było jeszcze tak nowoczesnego silnika. Nie znałem go, ale dość szybko rozpracowałem. Raźno wziąłem się do pracy. Dwóch pomocników po godzinie gdzieś przepadło. Na hali też nie było widać mechaników. Zyga pracował sam przy koparce Poclain.
Odkręcam śruby i wściekłem się. Pobiegłem do kierownika hali. Trafiłem na brygadzistę Khaleda. Potężne chłopisko, czarna grzywa, czarne brwi jak u chrabąszcza, waga około 110 kg, wzrost 185 cm. Swoim wyglądem i posturą wzbudza grozę. Pewnie potomek Turków. Zapytałem o pomocnika Benali. Powiedziałem, że już trzeci dzień z rzędu uciekają mi pomocnicy. Khaled odpowiedział: poczekaj zaraz to załatwię. Zdjął węża ze ściany, odkręcił kurek i zaczął lać wodą po deskach przykrywających kanał. Wyskoczyło z niego kilku przemoczonych mechaników. Brygadzista zarykiwał się ze śmiechu. Znalazł się też mój pomocnik.
W pewnym momencie podszedł do mnie kancelista Lemi i zagaił: Michel –zapalisz? Mówię - chętnie, ale jest „karem” i musimy schować się w szatni. Pieprzę te zwyczaje, odpowiedział. Zapaliliśmy za maszyną, hala i tak była pusta. Kto chciał mógł zobaczyć smugę dymku papierosowego ulatującego w kierunku otwartej bramy. (Lemi był Kabylem, wśród których nie wszyscy są muzułmanami).



Wiadomości: Rosja: rock w obronie demokracji
AutorPixelwertelloPixelDodano: Pixelponiedziałek, 26 listopada 2007 351Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
marsz niezgody
Wszyscy pamiętamy rapową piosenkę „Razem nas bahato”, pod której rytmy Ukraińcy obalili skorumpowany reżim Kuczmy w czasie pomarańczowej rewolucji. Rosyjscy opozycjoniści z bloku Inna Rosja postanowili pójść w ślady swych poprzedników i właśnie ukazała się pierwsza płyta „Muzyka Marszy Niezgody”. Jej wydawcy piszą: Rok lat 80. był w ZSRR znamieniem sprzeciwu i oknem wolności, zwiastunem swobody, którą wywalczyliśmy w latach 90. i którą teraz utraciliśmy na rzecz nowego reżimu totalitarnego, jaki zaprowadził Putin. Dziś muzyka sprzeciwu staje się jak nigdy aktualna. Nowa cenzura w wytwórniach, radio i tv, pałki OMONu, zrodziły nową falę artystów sprzeciwu. Ich utwory stały się symbolem walki, haustem wolności i pomocą dal nas. Nie wszyscy muzycy zaprezentowani na płycie są zwolennikami Innej Rosji czy uczestnikami Marszu Niezgody. Ale właśnie ich piosenki wyrażają najlepiej nasze poglądy. Prezentujemy pierwszą płytę z edycji „Muzyka Marszy Niezgody” i bardzo prosimy o jej rozpowszechnianie. Eurazja.org z przyjemnością przychyla się do tej prośby i prezentujemy na naszej stronie wszystkie (!) utwory z tej płyty. 38 piosenek. Po numerze jest najpierw nazwa zespołu, potem tytuł utworu, w nawiasie ilość wykrzykników – to nasza subiektywna ocena wartości artystycznych i ładunku emocjonalnego zawartego w utworze. Życzymy miłego słuchania.
1. Koriejskije LOTcziki, Putin (!!!) ;
2. Paranoja i Angedonija, Gierojam;
3. Krasnyje zwiozdy, Nasz marsz;
4. Lumen, Błagowieszczensk (!!) ;
5. DDT, Kogda zakończystsia nieft’ (!!!!) ;
6. Wis Witalis, Priekrasnoje daleko (!);
7. MP44, 2008;
8. Telewizor, Syt po gorło (!!);
9. Pilot, Korolewstwo szluch (!!!!);
10. Michaił Nowickij, S kokardoj w gołowie (!!!);
11. Paranoja i Angedonija, Na kraju;
12. Wiacza, Szapka;
13. Jack Pot, Swoboda (!!);
14. MP44, FSB wzrywajet Rossiju;
15. Smiersz, Smiersz (!);
16. Biełomors, Władimir P**in (!!!);
17. Lumien, Gosudarstwo (!!);
18. Kalinow Most, Stradanija;
19. Brigadnyj podriad, Mordoboj (!!);
20 Paranoja i Angedonija, Nie spat’ (!!);
21. Swinji w kosmosie, Putin (!!!);
22. Wiacza i Aleksandr Nadtoczewa, Plewok w spinu (!!!);
23. Nastojeszczyj Pizdiec, Nie pojdu (!!);
24. Jack Pot, Diemokratii Da (!!!!); </span>
25. Paranoja i Angedonija, Dieti wojny (!);
26. Nord-Ost, Woskrieszenije (!!!);
27. Szyzwuk, Wojna (!!!);
28. Paranoja i Angedonija, Posmotritie;
29. Rannieje słaboumije, Prezident Superstar (!!!!);
30. Wiacza, DinnerFuckingCapitalista;
31. Nord-Ost, Otwiet’ (!!);
32. Adaptacja, Żyzń w policejskim gosudartwie;
33. PSJu, Sredstwa;
34. Wtoroj Eszełon, Mołodaja Gwardia;
35 IFK, Nam ważno wsjo;
36 Kino, Pieriemien (!!!!!!) ;
37. Krasnyje Zwiozdy, Pridjom za toboj;
38. Wis Witalis, Prekrasnoje Daleko.
Źródło: Eurazja.org



PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Nostalgia za Złotym Wiekiem Islamu, a Historia Nauki
AutorPixelNeWavePixelDodano: Pixelniedziela, 25 listopada 2007 605Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Nostalgia za Złotym Wiekiem Islamu, a Historia Nauki

Autor: Syed Kamran Mirza

www.islam-watch.org

www.news.faithfreedom.org

7 listopad 2007



Złoty Wiek Islamu, zwykle umiejscawiany w okresie od połowy VIII wieku do połowy wieku XIII, to okres gdy uczeni i inżynierowie świata islamu (i to różnych religii: muzułmanie, chrześcijanie, żydzi, wyznawcy hinduizmu, itd.) w wybitny sposób przyczynili się do rozwoju sztuki, literatury, filozofii, nauk przyrodniczych i technologii, zarówno poprzez zabezpieczenie wcześniejszej wiedzy naukowej i jej wykorzystanie, jak też przez dodanie swoich, całkiem już nowych wynalazków i pomysłów. Urodzeni jako muzułmanie filozofowie i poeci, artyści i naukowcy, książęta i pracownicy, stworzyli unikalną kulturę, która w ostateczności wpłynęła na społeczeństwa na wszystkich kontynentach. „Złoty Wiek” kwitł naukowymi i intelektualnymi osiągnięciami, które potem zostały przekazane Europie i dalej rozwinięte w czasach europejskiego renesansu.

Ale co było prawdziwą siłą, dzięki której ten “Złoty Wiek” się przydarzył? Czy były nią pisma islamu, czyli ślepej wiary w Allaha? Czy też siłą napędową był racjonalizm niektórych wolnomyślicieli? Odpowiedź na to pytanie jest głównym tematem tego długiego artykułu.




Wiadomości: Kaukaski temperament i rosyjskie intrygi - analiza sytuacji w Gruzji
AutorPixelMarcus_CrassusPixelDodano: Pixelpiątek, 23 listopada 2007 227Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
autor: Witold Repetowicz

Najgłupszą rzeczą, jaką mógłby zrobić Saakaszwili, byłaby próba sfałszowania nadchodzących wyborów prezydenckich.


Od czasu objęcia władzy przez prezydenta Michaiła Saakaszwilego demokratyzacja stosunków wewnętrznych i stabilizacja gospodarcza w Gruzji bardzo się poprawiły. Normalizacja sytuacji w tym kraju napotyka jednak na ogromne przeszkody wynikające z utraty kontroli nad Abchazją i Południową Osetią oraz antygruzińskiej polityki Rosji. Listopadowy kryzys w Gruzji został szybko wykorzystany przez wielkiego sąsiada, który zainteresowany był jego eskalacją i doprowadzeniem do obalenia znienawidzonego przez Moskwę prezydenta Saakaszwilego.

Wieki rosyjskiego imperializmu

Rosja ma długą tradycję ingerowania w sprawy Gruzji i wykorzystywania wewnętrznych problemów do uzależniania od siebie tego kraju. W końcu XVIII wieku Gruzja, podzielona na dwa królestwa i stale zagrożona przez 2 muzułmańskie imperia - Persję i Turcję, zawarła traktat z Rosją ustanawiający carski protektorat. Caryca Katarzyna nie miała jednak zamiaru bronić Gruzji przed Persją, która w 1795 r. spustoszyła kraj przy bezczynności wojsk rosyjskich. Osłabione wschodniogruzińskie królestwo Kartli-Kacheti zostało w ten sposób wystawione na pastwę rosyjskiego imperium, które, łamiąc założenia traktatowe, anektowało je w 1801 r. W 1918 r. Gruzini, wykorzystując rewolucyjny zamęt w Rosji oraz słabość bolszewików na Kaukazie, ogłosili niepodległość Demokratycznej Republiki Gruzji. Mimo zawarcia traktatu sowiecko-gruzińskiego w 1920 r., na mocy którego sowiecka Rosja uznała Demokratyczną Republikę Gruzji, już w lutym 1921 r. Rosja znów dokonała inwazji Gruzji. Wykorzystano wycofanie się Brytyjczyków z Kaukazu, zaś pretekstem stały się rzekome prześladowania miejscowych bolszewików oraz wspieranie północnokaukaskich rebeliantów przez Gruzję.

Kolejny rozdział tłumienia niepodległościowych dążeń Gruzji przez Rosję rozpoczął się 9 kwietnia 1989 r. Wojsko sowieckie dokonało masakry w Tbilisi, rozpędzając pokojową demonstrację niepodległościową. To wzmocniło tendencje niepodległościowe i w rezultacie 31 marca 1991 r. Gruzja podążyła śladami państw bałtyckich i ogłosiła niepodległość. W maju 1991 r. pierwszym prezydentem został długoletni dysydent Zwiad Gamsachurdia. Gruzja uznała nowe państwo za kontynuację Demokratycznej Republiki Gruzji ogłaszając 70-letni okres rządów sowieckich, jako nielegalną okupację, a wszelkie prawo stanowione w tym czasie za nieważne. Gamsachurdia rozpoczął budowę kruchej państwowości w nieprzyjaznym otoczeniu na fundamencie nacjonalizmu gruzińskiego. Doprowadziło to do niezadowolenia mniejszości narodowych, przede wszystkim Osetyńców i Abchazów. Zarówno Południowa Osetia jak i Abchazja dążyły do oderwania się od Gruzji już od roku 1989 r., jednak do ostatecznej konfrontacji doszło za rządów Gamsachurdii. Rosja wsparła separatystyczne rebelie w obu rejonach, doprowadzając do naruszenia integralności terytorialnej Gruzji. Abchaska rebelia zostałaby stłumiona, gdyby nie wsparcie bojowników czeczeńskich, w tym Szamila Basajewa.

Tendencje autokratyczne pierwszego prezydenta Gruzji doprowadziły w połowie 1991 r. do podziałów wśród byłych antysowieckich dysydentów. W grudniu 1991 r. Gamsachurdia został obalony w puczu zorganizowanym przez zdymisjowanego dowódcę Gwardii Narodowej i prawdopodobnie wieloletniego agenta rosyjskich służb specjalnych Tengiza Kitowani i przy pomocy paramilitarnej organizacji Mchedroni dowodzonej przez watażkę i mafijnego bossa Dżabę Joselianiego.

Chaos w rosyjskim interesie

Następne 2 lata były tragiczne dla Gruzji i bardzo dobre dla Rosji. Puczyści sprowadzili z Moskwy byłego pierwszego sekretarza partii komunistycznej w Gruzji, a zarazem byłego ministra spraw zagranicznych ZSRS Eduarda Szewardnadze, który został wyznaczony przez nich na nową głowę państwa (bez przeprowadzenia jakichkolwiek wyborów do 1995 r.). Kitowani został ministrem obrony a Joseliani dbał aby w Gruzji panował chaos i terror. W 1993 roku wybuchła wojna domowa ze stronnikami obalonego prezydenta, rozstrzygnięta na korzyść Szewardnadze dzięki „bratniemu” wsparciu armii rosyjskiej. W zamian Szewardnadze wprowadził Gruzję do Wspólnoty Niepodległych Państw. Nie przeszkadzało to jednak Moskwie dalej wspierać separatystów. Dzięki temu w Abchazji, w której Gruzini stanowili większość mieszkańców, wymordowano 10.000 i wygnano 250.000 Gruzinów. Obecnie mieszka tam ledwie 150.000 – 200.000 mieszkańców. W rezultacie Gruzja została zmuszona do faktycznego uznania rozpadu kraju, zawierając w lipcu 1992 r. rozejm z Południową Osetią, a w grudniu 1993 r. z Abchazją. Kontrolę rozejmu powierzono „siłom pokojowym”, co de facto oznaczało usankcjonowanie militarnej obecności wojsk rosyjskich w obu samozwańczych republikach. Rosjanie oczywiście nie zapobiegli w 1998 r. masakrze gruzińskich wiosek w rejonie Gali przez abchaskie wojska. Na domiar złego inny rejon Gruzji - Adżaria - stał się udzielnym księstwem lokalnego autokraty Asłana Abaszydze.

Szewardnadze zalegalizował swoje rządy dopiero w 1995 roku przeprowadzając wybory, nie spełniające zresztą żadnych standardów demokratycznych. Szewardnadze nie miał zamiaru być marionetką Kremla i częściowo przeorientował się na Zachód. Szczególnie groźny dla Rosji był (i wciąż jest) projekt transkaukaskiego rurociągu Baku–Tbilisi–Ceyhan i gazociągu Baku–Tbilisi–Erzurum transportujących azerską i kaspijską ropę oraz gaz do Turcji i dalej do Europy z pominięciem Rosji. Świadomej swojej niepopularności wśród Gruzinów, Rosji pozostało niedopuszczanie do normalizacji i reintegracji terytorialnej Gruzji. Stan ciągłego zagrożenia wznowieniem walk był gwarancją zatrzymania realizacji inwestycji groźnych dla Rosjan. Niosły one za sobą zbyt duże ryzyko.


Nepotyzm, korupcja i stagnacja gospodarcza doprowadziły w listopadzie 2003 r., po próbie sfałszowania wyborów parlamentarnych przez Eduarda Szewardnadze, do „Rewolucji Róż”. Tym razem przejęcie władzy nastąpiło bez rozlewu krwi. Szewardnadze został zmuszony do odejścia, a władzę objął Michaił Saakaszwili, prozachodni polityk wykształcony w USA. Oznaczało to katastrofę dla rosyjskich interesów w Gruzji.

Na nowej drodze

Nowa władza postawiła sobie bardzo ambitne cele: pokojową reunifikację Gruzji, integrację z UE i NATO oraz rozwój gospodarczy, liberalizację rynku i zwalczanie korupcji. Pierwszy sukces Saakaszwili osiągnął w maju 2004 roku. Pod wpływem masowych demonstracji w adżarskiej stolicy, Batumi, Abaszydze został zmuszony do zaniechania planów zbrojnego oporu przeciwko Tbilisi i uciekł z Adżarii do Moskwy. Adżaria znalazła się ponownie pod kontrolą Tbilisi, zachowując jednak autonomię. Znacznie gorzej sytuacja wyglądała tam, gdzie wpływy rosyjskie były silniejsze, dzięki obecności rosyjskiej armii. Na fali sukcesu w Adżarii, Saakaszwili próbował przenieść „Rewolucję Róż” na teren Południowej Osetii, obiecując zbuntowanej republice szeroką autonomię w ramach Gruzji. Jednak do rozmów nie doszło. Zamiast tego doszło do starć, gdy policja gruzińska rozpoczęła operację przeciwko osetyńskim przemytnikom. W odwecie Osetyńcy zaatakowali żołnierzy gruzińskich, a Rosja wysłała wsparcie w postaci broni i „ochotników”. Gruzini musieli ustąpić, jednak w listopadzie 2006 r., podczas południowoosetyńskich wyborów prezydenckich, zorganizowali alternatywne wybory na kontrolowanych przez siebie terenach Południowej Osetii. W ich wyniku „alternatywnym prezydentem” został były premier separatystycznej republiki Dymitr Sanakojew, instalując swój rząd w wiosce Kurta, zaledwie 9 km od stolicy Południowej Osetii, Cchinwali.

Również w kontaktach z Abchazją, mimo początkowej poprawy sytuacji, nie doszło do żadnego przełomu. Choć początkowo udało się wynegocjować powrót 45.000 gruzińskich uchodźców do rejonu Gali, a obie strony podjęły współpracę w zakresie budowy elektrowni Inguri oraz linii kolejowej, to już w połowie 2006 r. zbliżenie zostało zablokowane przez kryzys w Wąwozie Kodori. W lipcu 2006 lokalny watażka Emzar Kwiciani próbował wywołać rebelię w graniczącym z Abchazją rejonie, korzystając z pomocy Rosji i abchaskich separatystów. Zdecydowana akcja militarna Gruzji zapobiegła utracie kontroli nad tym terytorium. Kwiciani skrył się w Rosji, jednak Abchazja oskarżyła Gruzję o prowokację militarną i w stosunkach abchasko-gruzińskich znów zapanował chłód.

Kryzys w Wąwozie Kodori nieprzypadkowo zbiegł się z intensyfikacją gruzińskich starań o przystąpienie do NATO i w konsekwencji radykalnego pogorszenia stosunków z Rosją. W 2005 roku Gruzja podpisała szereg porozumień z NATO, a wkrótce potem parlament jednogłośnie przyjął rezolucję popierającą przystąpienie do Paktu. Natomiast w styczniu „nieznani sprawcy” wywołali dwie eksplozje w gazociągu dostarczającym do Gruzji rosyjski gaz, pozbawiając kraj surowca w czasie największych mrozów. Pod koniec marca Rosja wprowadziła embargo na gruzińskie wina (a następnie również wodę mineralną), będące jednym z ważniejszych gruzińskich towarów eksportowych. Pod koniec września 2006 roku Gruzja aresztowała 4 rosyjskich szpiegów i 10 obywateli gruzińskich z nimi współpracujących. W odpowiedzi Rosja rozpoczęła antygruzińską kampanię na arenie międzynarodowej oraz rozpoczęła prześladowanie Gruzinów w Rosji. Na przełomie września i października kilkuset Gruzinów zostało brutalnie deportowanych z Rosji (2 osoby zmarły w czasie deportacji). 11 marca 2007 r. rosyjskie helikoptery ostrzelały gruzińską wioskę w wąwozie Kodori. W sierpniu podobny incydent miał miejsce w rejonie przyległym do Południowej Osetii – rosyjskie rakiety spadły na gruzińskie wioski. Wkrótce potem przy granicy z Abchazją gruzińską przestrzeń powietrzną naruszył rosyjski samolot szpiegowski i został zestrzelony przez gruzińską obronę przeciwlotniczą. Za każdym razem Rosjanie, mimo ewidentnych dowodów, wypierali się wszystkiego. Incydenty te były prawdopodobnie obliczone na sprowokowanie Gruzji do odpowiedzi zbrojnej. To zablokowałoby negocjacje Gruzji z NATO i UE oraz prace nad projektem ropociągu i gazociągu transkaukaskiego. Gruzja nie dała się jednak sprowokować.

Rząd Saakaszwilego podjął szereg reform gospodarczych ograniczając korupcję, liberalizując gospodarkę i doprowadzając do wzrostu gospodarczego. W rankingu korupcji, wg Transparency International, w ciągu dwóch ostatnich lat Gruzja awansowała ze 130. miejsca na miejsce 79. Liczba opłat podatkowych została ograniczona z 21 do 7 i wprowadzono liniowy podatek dochodowy w wysokości 12 %. Wprowadzono też zasadę „jednego okienka” przy zakładaniu firm. Według rankingu Banku Światowego, Gruzja uzyskała 37 miejsce na liście krajów, w których najłatwiej prowadzić biznes. W 2006 r. wzrost gospodarczy wyniósł 8 %, a inflacja została zredukowana do liczby jednocyfrowej. Wzrosła również ściągalność podatków, co pozwoliło rządowi realizować niezbędne wydatki oraz wypłacać pensje i emerytury. Jednakże poprawa poziomu życia przeciętnego Gruzina nie wygląda już tak imponująco, zwłaszcza, że wzrosło bezrobocie.

Konflikt ambicjonalny


W Gruzji pod koniec października wybuchł najpoważniejszy od „Rewolucji Róż” kryzys polityczny. Zaczęło się od oskarżeń sformułowanych przez byłego ministra obrony Irakli Okruaszwilego pod adresem Saakaszwilego. Zarzucił on prezydentowi korupcję i zlecanie morderstw politycznych. Okruaszwili, formułując swoje oskarżenia, ogłosił powołanie własnego ugrupowania. Zaatakowanie Saakaszwilego miało prawdopodobnie rozpocząć jego kampanię wyborczą do zaplanowanych na koniec 2008 r. wyborów prezydenckich. W odpowiedzi Okruaszwili został aresztowany i wkrótce odwołał swoje oskarżenia, by po wypuszczeniu na wolność oświadczyć, iż został do tego odwołania zmuszony siłą. Aresztowanie Okruaszwilego doprowadziło do masowych protestów opozycji. 7 listopada policja brutalnie rozpędziła wielotysięczną manifestację i zdemolowała siedzibę prywatnej telewizji Imedi, należącej do finansującego opozycję kontrowersyjnego oligarchy Badri Patarkatsiszwilego. Niegdyś robił on interesy ze znienawidzonym obecnie na Kremlu Bieriezowskim. Jest ścigany listem gończym przez Rosję pod zarzutami kryminalnymi.

Pod stłumieniu demonstracji gruzińskie władze stwierdziły, iż doszło do próby puczu z inspiracji Rosji i wprowadziły 15-dniowy stan wyjątkowy (zniesiony przed czasem 16 listopada).Minister spraw wewnętrznych Gruzji ujawnił nagrania ujawniające kontakty 4 działaczy opozycji z agentami rosyjskich służb specjalnych m.in. lidera Partii Pracy (wspierającej Szewardnadze w czasie „Rewolucji Róż”) Szalwa Natelaszwilego, który jest jednym z kandydatów opozycji na prezydenta w przyśpieszonych wyborach. Saakaszwili poszedł na ustępstwa i zgodził się na przedterminowe wybory prezydenckie w styczniu 2008 i zaproponował równoczesne referendum przyśpieszające wybory parlamentarne.

Kryzys, choć później eksploatowany przez Rosję, nie został przez nią wywołany. Wszystko wskazuje na to, iż genezą konfliktu między Okruaszwilim a Saakaszwilim były kwestie ambicjonalne. W 2006 r. Saakaszwili zmienił konstytucję, wzmacniając władzę prezydencką. Kaukaski temperament połączony z ambicjami Okruaszwilego i autokratycznymi skłonnościami Saakaszwilego doprowadził do konfliktu. Sytuacja była podobna do tej sprzed 16 lat. Tym razem możliwości rosyjskie były mniejsze a instytucje państwowe silniejsze. Wszystko wskazuje na to, iż Saakaszwili w przeciwieństwie do Gamsachurdii wyjdzie z tego konfliktu zwycięsko.

Decydując się na wybory Saakaszwili podjął właściwą decyzję. Konfrontacja służyłaby jedynie Rosji, a rozlew krwi doprowadziłby prawdopodobnie do jego upadku. Tak właśnie było zarówno z Gamsachurdią jak i Szewardnadze. Ogłaszając wybory prezydent nie tylko pokazał, iż jest skłonny do kompromisu, ale również ustawił się w pozycji zdecydowanego faworyta wyborów. Opozycja bowiem nie była przygotowana na szybkie ustępstwo prezydenta i szybkie wybory. Nie miała nawet uzgodnionego kandydata. Gdy ogłoszono, że „wspólnym kandydatem” będzie Lewan Gaczecziladze z „Prawicowej Opozycji” zarówno Patarkatsiszwili jak i Natelaszwili ogłosili już swój start. Ani pozbawiony charyzmy Gaczecziladze, ani obciążony podejrzanymi kontaktami z rosyjskimi agentami Natelaszwili, ani też „gruziński Bieriezowski” - Patarkatsiszwili nie mają szans wygrać z Saakaszwilim. Poparcie dla prezydenta wg sondaży wynosi ok. 39 %. Pozostali kandydaci otrzymują wynik jednocyfrowy. Jedynym poważnym kontrkandydatem mógłby być Okruaszwili, ale ten nie może kandydować, bo konstytucyjny limit wiekowy 35 lat pozwalający na start w wyborach przekroczy dopiero jesienią 2008 roku. W ten sposób, realizując postulaty opozycji, Saakaszwili wyeliminował swojego głównego rywala.

Najgłupszą rzeczą, jaką mógłby teraz zrobić Saakaszwili, byłaby próba sfałszowania wyborów. Może to doprowadzić do jego końca. Tymczasem Saakaszwili prawdopodobnie wygra te wybory bez tego. W jego interesie jest zatem zapewnienie obecności obserwatorów OBWE, by pozbawić opozycję pretekstu do nie uznania wyników i demonstracji. Dla Gruzji najistotniejsza jest natomiast stabilizacja sytuacji. Bez niej nie ma mowy o rozwoju gospodarczego i przyciągania inwestorów. Historia pokazała, że wszystkie problemy wewnętrzne są bezwzględnie eksploatowane przez Rosję.

Analiza została opublikowana również na stronach Polskiego Radia


PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Za wolność naszą i waszą - esej
AutorPixelgrzegorz_jakubczykPixelDodano: Pixelwtorek, 20 listopada 2007 321Pixelraz(y) oglądano.

Polecane


Dla jednych są bohaterami, dla innych okupantami, niektórzy nazywają ich najemnikami, a nawet zabójcami. Od sześciu lat polscy żołnierze aktywnie uczestniczą w wojnie z międzynarodowym terroryzmem. Nasi przodkowie musieli walczyć z okupacją rosyjską, austriacką oraz pruską, musieli stawić czoło hitlerowcom oraz radzieckiej okupacji. W ostatnim stuleciu miliony polskich żołnierzy poświęciło swe życie w obronie ojczyzny i w imię walki o "lepsze jutro". Gdyby nie 2 Korpus Polski pod dowództwem gen. Władysława Andersa, pod Monte Cassino, czy też polscy matematycy, którzy rozszyfrowali niemiecką maszynę szyfrującą Enigmę, to prawdopodobnie II Wojna Światowa trwałaby o kilka lat dłużej. To dzięki bohaterstwu polskich żołnierzy udało się uniknąć kolejnych kilka milionów ofiar, a być może nawet uniemożliwić zbudowanie broni atomowej przez wojska nazistowskie. Kim są w takim polscy żołnierze, uczestniczący w misjach w Afganistanie oraz w Iraku?

Od kilku tygodni niemalże codziennie można uszłyszeć w polskich mediach o polskim zaangażowaniu w Iraku czy też w Afganistanie. Jak to z mediami bywa, mówi się głównie o tym, gdy coś się złego wydarzy. Zamach na polskiego ambasadora generała broni Edwarda Pietrzyka, kolejne zamachy na polskich żołnierzy, czy też w końcu niedawny incydent w Afganistanie, z udziałem polskich żołnierzy, nasuwa jedno pytanie - czy dobrze robimy, że tam jesteśmy? Gdyby patrzeć tylko na badania opinii publicznej, to by nie było żadnych wątpliwości - ostatnie sondaże pokazują, że ponad 85% Polaków uważa, że powinniśmy możliwie szybko zakończyć misję w Iraku, a 84%, że to samo powinniśmy zrobić w Afganistanie. Te wyniki mogłyby wskazywać jednoznacznie, że widocznie polskie władze zrobiły źle wysyłając żołnierzy do Iraku i Afganistanu, a więc pora aby nasi chłopcy wrócili do kraju.

Tylko zadaje sobie jedno zasadnicze pytanie - dlaczego niby mamy wycofywać polskich żołnierzy z Iraku czy Afganistanu? Przecież Ci żołnierze robią kawał dobrej roboty. Oni nie pojechali tam zabijać bezbronnych ludzi, oni pojechali pomagać innym ludziom, cięmiężonym narodom. Nazywanie ich okupantami jest nie na miejscu - wojskami okupacyjnymi to były chociażby wojska nazistowskie, nie można polskich żołnierzy stawiać na tej samej szali, co hitlerowców. Czy ktoś rozsądny uważa, że reżim talibów, czy też reżim Saddama Husajna było czymś, co należało tolerować? Uważam, że świat bez tych reżimów jest światem lepszym, mimo różnych błędów popełnionych przez wojska koalicyjne. To reżim talibów udzielał schronienia Al-Kaidzie, która bez kompleksów zaatakowała w USA i przeprowadziła setki innych krwawych zamachów. To Saddam Husajn w przeszłości zaatakował Iran (co prawda z przyzwoleniem Ameryki, ale nie Polaków) i Kuwejt, był odpowiedzialny za mordy Kurdów i szyitów. Takie reżimy nie mają prawa bytu. Ciągle istnieje na świecie istnieje wiele niebezpiecznych reżimów, ale niestety nie wszystkie da się obalić.

Nie bez powodu umieściłem na początku moich przemyśleń film z youtube - w moim mniemaniu jest to najlepszy film, ukazujący polskie zaangażowanie w Iraku. Dociera on do mojej podświadomości, rusza mnie za serce. Oglądając ten film czuję się dumny, że jestem Polakiem. Tak samo, jak potrafię się cieszyć sukcesami polskich sportowców, to tak samo potrafię się cieszyć z tego, że Ci chłopcy w Iraku i Afganistanie robią naprawdę coś wyjątkowego, narażając przy tym swoje życie, chcąc w ten sposób pomóc cięmiężonym narodom. Zawsze z wielkim smutkiem reaguję na wiadomości o śmierci polskich żołnierzy w Afganistanie czy Iraku. Lecz wiem jedno, zginęli oni jako bohaterowie, w szłusznej sprawie. Ktoś może powiedzieć, że pojechali oni dla pieniędzy. To proszę bardzo, niech taka mądra osoba spróbuje w taki sposób zarobkować. Przecież Ci żołnierze o wiele więcej by zarobili na zmywaku w Anglii, niż narażając swoje życie na wojnie. Mimo fatalnego incydentu w Afganistanie, dla mnie polscy żołnierze byli, są i będą wielkimi bohaterami, wręcz autorytetem, z których warto brać przykład.

George Bush po zamachach z 11 września, powiedział krótko i konkretnie: każdy musi się opowiedzieć, czy "jest z nami, czy przeciwko nam". Czy też inaczej to tłumacząc, czy jesteście po stronie terrorystów, czy przeciwko terrorystom. Każdy rozsądny człowiek wie jakim ogromnym zagrożeniem jest terroryzm - nazywam to po prostu "dżumą XXI wieku". No tak, każdy widział z nas to co działo się chociażby w Nowym Jorku, Londynie czy Madrycie, tylko że zdecydowana większość z nas śledziła to na ekranach telewizorów. Niczym film, zobaczyło się, przeżyło się to i wracało się do trudów codziennego życia. Niby dlaczego mamy wycofywać polskich żołnierzy z Afganistanu? W końcu walczymy z terroryzmem, zło należy stłumić w zarodku. Józef Piłsudski na początku lat 30. mówił głośno o tym, że należy zrobić porządek z Hitlerem - ktoś go wtedy posłuchał? No niby po co, "przecież nas to nie dotyczy" - zapewne sobie pomyśleli wtedy Churchill i reszta. Takie stereotypowe myślenie. Pewnie, wycofajmy wszystkich żołnierzy z Iraku i Afganistanu - już to widzę, jaki świat będzie bezpieczny. Czy my społeczeństwo Zachodu, zrozumiemy jakim zagrożeniem jest terroryzm, dopiero wtedy gdy Europa zamieni się w drugi Irak? Czy będziemy potrzebowali codziennie w europejskich miastach kilkudziesięciu zamachów, aby zrozumieć, że Ci bohaterscy chłopcy walczą o naszą lepszą przyszłość? Dlaczego nie doceniamy tego (przynajmniej większość z nas) co Ci żołnierze robią w Iraku lub w Afganistanie? Nie rozumiem skąd w ludziach tyle naiwności, że jeśli wycofamy żołnierzy z Iraku, to świat będzie bezpieczniejszy? Bzdura, Niemcy najbardziej protestowali przeciwko wojnie w Iraku, a omal we wrześniu terroryści nie wysadzili w powietrze lotniska we Frankfurcie. Terroryści nienawidzą nas z całą mocą, gdyby tylko mogli to bys nas wszystkich wymordowali, na pewno marzy mi się im jakaś "atomówka", i mam nadzieję, że się jej nie doczekają.

Polacy jako naród posiadają wybitne cechy osobowości, które w sposób szczególny wyróżniają ich pośród narodów świata - jakże idea mesjanizmu pięknie oddaje polskie zaangażowanie w Iraku czy Afganistanie. "Rzeczpospolita Obojga Narodów miała być przedmurzem chrześcijaństwa, azylem wolności i spichrzem Europy" - z większą częścią tego hasła można się zgodzić. Polacy w swej historii pokazywali jak należy pokonywać "zło". Mało który naród tak jak Polska doznał w swej historii aż tylu cierpień. Po kilkuset latach ciemiężeń ze strony różnych wrogich sił, udało się nam w końcu odnaleźć pokój. Tylko czy na pewno miałoby sens "spocząć na laurach"? Introwersja nie prowadzi do niczego dobrego, nie ma sensu. Inni ludzie też zasługują na życie w pokoju, może myśmy nie mogli liczyć na szeroką pomoc, nieraz zawiedli nas sojusznicy, ale to nie znaczy, że mamy być tacy sami jak oni. To my Polacy pomogliśmy na Ukrainie, to dzięki mediacji Aleksandra Kwaśniewskiego i innych polskich osobowości udało się prawdopodobnie uniknąć rozlewu krwi. Bo Polska to brzmi dumnie.

"Za wolność naszą i waszą". Polacy w Iraku oraz Afganistanie wykonują naprawdę kawał świetnej roboty. Mimo ogromnych kontrowersji, związanych z wybuchem wojny irackiej, której powody wybuchu okazały się nieprawdziwe, uważam, że Polacy postąpili słusznie, angażując się w tej misji. Nie pojechaliśmy mordować tam ludzi czy też niszczyć miast. Polscy żołnierze starają się pomóc Irakijczykom i chwała im za to. Polscy bohaterowie szkolą iracką armię w walce przeciwko terrorystom, a najważniejsze, że chcą ludności cywilnej, nękanej od prawie 30 lat różnymi wojnami, zapewnić powrót do normalnego życia. Polscy żołnierze remontowali drogi, uzdatniali punkty ujęć wody, odbudowali szkoły, czy też po prostu wsparli materialnie biedną iracką ludność. Wystarczy obejrzeć chociażby amatorskie filmy wideo na youtube, aby nie trudno dostrzec z jaką wielką życzliwością Irakijczycy przyjmują polską pomoc.

Jedynie co mi pozostaje, to mogę podziękować polskim żołnierzom za to co robią. I oby tak dalej. Naprawdę dumnie jest być Polakiem, patrząc na poczynania i poświęcenie naszych polskich bohaterów.

GRZEGORZ JAKUBCZYK, współredaktor serwisu EUROPA21


PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Gruzja - geneza konfliktu
AutorPixelredakcjaPixelDodano: Pixelwtorek, 20 listopada 2007 247Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Józef Darski


Ostatnie wydarzenia w Rosji i niektórych byłych republikach sowieckich każą zastanowić się nad zmianami w strukturze władzy w Rosji, aktualną polityka rosyjską i jej konsekwencjami dla dawnych członków imperium.

Walka Putina z oligarchami, czyli komsomolcami lat 1980-tych wytypowanymi wówczas przez KGB i Wydział Gospodarki KC KPZS (w kompleksie wojskowo-przemysłowym - wpk przez GRU) do objęcia w posiadanie majątku partyjno-państwowego celem wprowadzenia kapitalizmu i podłączenia się do międzynarodowego podziału pracy (udział w globalizacji) by wyciągnąć Sowiety z technologicznego zacofania, zwłaszcza w przemyśle zbrojeniowym, nie jest jedynie zabiegiem socjotechnicznym podjętym z powodu zbliżających się wyborów, ale odzwierciedla rzeczywistą walkę o władzę. Klan nowopiterski czyli bezpieczniacy średniego szczebla ściągnięci przez Putina z Petersburga do Moskwy doszli do wniosku, iż eksperyment poszedł za daleko i czas przywrócić rosyjską normalność, tzn. władzę państwa czyli jego urzędników, a więc ich samych. Cóż się bowiem stało od czasu gdy młodzi funkcjonariusze otrzymali polecenie by bogacili się dla partii i w tym celu przydzielono im państwowe środki?

Komsomolcy mieli jedynie nimi zarządzać, posiadać dobra, które powinni zwrócić partii-państwu w odpowiednim momencie. Partii zabrakło a państwo się skurczyło, co wraz ze sprzyjającym okresem prezydentury Jelcyna, ułatwiło już oligarchom usamodzielnienie się, zagarnięcie jeszcze większego majątku, przede wszystkim w sektorze surowcowym jako że Rosja nic innego cennego nie potrafi wyprodukować i co najważniejsze - dyktować warunki administracji państwowej. Bezpieka nie może przecież dopuścić by Rosją rządzili biznesmeni, którzy coraz częściej zaczęli też sięgać po władzę polityczną w prowincjach i tym samym podporządkowywali sobie administrację państwową. Żaden koncern nie może być bogatszy od państwa Putina, gdyż to ono - rządzone przez bezpiekę - ma być głównym właścicielem i dawcą dóbr. Takie jest tło ostatniego kryzysu wywołanego aresztowaniem Chodorkowskiego i rozbijaniem Jukosu.

„Kto jeszcze nie siedzi powinien się zastanowić czym się zajmuje”

- oświadczył zastępca prokuratora generalnego Władimir Kolesnikow. Nakreślił on plany państwa czyli kierownictwa resortów siłowych - tzw. siłowików - odnośnie sektora prywatnego. Jego zdaniem „renta gruntowa powinna powrócić do państwa”, które „powinno nią dysponować”. Bank Centralny przekształcił się w prywatny sklepik, daje kredyty i nie odpowiada za długi kraju - twierdzi dalej Kolesnikow i zapowiada, iż „Bank Centralny powinien stać się strukturą krajową” i zapewniać gospodarce pieniądze.

Tę nową symbiozę między państwem i koncernami może symbolizować mianowanie nowym szefem administracji prezydenta, Dimitrija Miedwiediewa, byłego współprzewodniczącego rady dyrektorów Gazpromu i jednego z najbliższych współpracowników Putina.

Nie wydaje się, by siłowicy chcieli powtórnie znacjonalizować gospodarkę na wzór ekonomii planowej ale chodzi raczej o jej pełne podporządkowanie polityce imperialnej realizowanej przez struktury państwowe. Oligarchowie mają wykonywać polecenia, siedzieć cicho i utrzymywać oligarchię polityczną. Jeśli taki scenariusz im się nie podoba, mogą oddać większość nagrabionego mienia i przenieść się za granicę, jak Roman Abramowicz (Sibneft), który sprzedał swój majątek i przeprowadził się do Anglii. Drugi po Chodorkowskim najbogatszy człowiek w Rosji, był członkiem „rodziny” Jelcyna i jego kasjerem. Posiadał niecałe 6 mld dolarów. Mogą też uciec jak Bieriezowski lub wspólnicy Chodorkowskiego: Leonid Newzlin były przewodniczący Rosyjskiego Kongresu Żydowskiego (8 proc. akcji Jukosu), który otrzymał już obywatelstwo Izraela i Władimir Dubow.

Z dawnych potężnych klanów epoki jelcynowskiej najpierw wyeliminowano byłego premiera Wiktora Czernomyrdina z Gazpromu, a z odejściem szefa administracji prezydenta Aleksandra Wołoszyna (dawna „rodzina”) nastąpił upadek klanu starokremlowskiego. Pozostał jeszcze klan „staropiterski” liberałów Anatolija Czubajs i Wiktora Niemcowa, który właśnie nie dostał się nawet do Dumy.

Dodatkowym elementem jest żydowskie pochodzenie największych oligarchów biznesowych. Takim ludziom powierzano pieniądze i zadanie budowania prywatnych konsorcjów, ponieważ dzięki swemu pochodzeniu mieli ułatwione kontakty z Zachodem, mogli więc skuteczniej modernizować Rosję i wprowadzić ją do międzynarodowego podziału pracy. Teraz ten aspekt można będzie wykorzystać przeciwko nim, zyskując dodatkowe poparcie społeczne.

Podporządkowane powtórnie państwu koncerny oligarchiczne, obok mafii, staną się przedłużeniem służb specjalnych w ich polityce kontroli obszaru postsowieckiego i wiązania z Rosją tamtejszych elit politycznych.

Przykładowo, kierowane przez Czubajsa Zjednoczone Systemy Energetyczne - RAO JES założyły razem z Interpipe Wiktora Pinczuka i Energeticzeskim Standartem Konstantina Hryhoryszyna spółkę Energostandart, w której każdy z nich posiada 1/3 udziałów. Z kolei Energostandart wykupił od 16 do 100 proc. udziałów w 10 obwodowych zakładach energetycznych na Ukrainie. Operacja ma być zakończona do maja 2004 r., a więc przed wyborami prezydenckimi na Ukrainie. W ten sposób Rosja będzie kontrolowała 1/3 dostaw prądu dla tego kraju. Wystarczy już tylko usunąć Czubajsa, o czym w Dumie mówi się otwarcie po aresztowaniu Chodorkowskiego i przywrócić kontrolę siłowików nad RAO JES.

Energostandart przypieczętuje powiązania ukraińskiej elity władzy z Rosją za pomocą wspólnoty interesów. Wiktor Pinczuk jest bowiem zięciem prezydenta Kuczmy i jednym z szefów oligarchicznej partii „Trudowa Ukraina”, a Interpipe produkuje rury dla ropo- i gazo- ciągów. Pinczuk był zwolennikiem wykorzystania rurociągu Brody-Odessa do transportu ropy rosyjskiej do Odessy. Jego związki z rosyjska grupą finansową Alfa - udziałowcem Tiumeńskiej Naftowej Kompanii - potwierdza fakt mianowania prezesem Interpipu byłego wiceprezesa banku Alfa, Jewgenija Bernsteina. Hryhoryszyn natomiast, do 2001 roku związany z prorosyjskim klanem kijowskim Wiktora Medwedczuka, obecnie jest partnerem Rinata Achmetowa, stojącego za premierem Janukowyczem szefem klanu donieckiego. Hryhoryszyn, obywatel rosyjski, jeden z kierowników konsorcjum „Metalurhija” (zakłady metalurgiczne, „Połtawenerho” i bank „Zeus”) oraz razem z Lewonem i Ołeksandrem Wartanianami kierownik funduszu inwestycyjnego „Court Holding”, reprezentuje też na Ukrainie rosyjskie towarzystwo „Sozidanije”, które posiada kontrolne pakiety akcji największych zakładów ukraińskich.

Rosyjska mafia nie jest często wykorzystywana przez służby rosyjskie jak pisze Piotr Semka tylko stanowi ich przedłużenie i integralną część. Za granicą po prostu wygodniej jest działać za pośrednictwem mafii i koncernów surowcowo-energetycznych niż struktur państwowych.

Scenariusz Gruziński

„Razem z Rosją możemy postawić Gruzję na nogi” - stwierdził „prozachodni” Misza Saakaszwili

Naród gruziński zbuntował się i pod przywództwem prozachodnich leaderów bezkrawawo obalił dyktaturę Eduarda Szewardnadze, którego opuściła bezpieka, policja i wojsko, bo funkcjonariusze poczęstowani papierosami przez demonstrantów i po dyskusji z żonami przemyśleli swoje zachowanie i przeszli na stronę demokratycznych przeciwników prezydenta.

Taką wersję dla ludu rozpowszechniali eksperci Ośrodka Studiów Wschodnich, różnego typu specjaliści i dziennikarze. Trudno powiedzieć czy owi analitycy powodowani byli wrodzoną głupotą, lenistwem umysłowym czy raczej strachem przed kontruderzeniem rosyjskiej agentury wpływu, gdyby bowiem ich wytłumaczenia przekroczyły farsowy poziom infantylizmu, mogłoby to doprowadzić do zamknięcia przed nimi salonów, stacji telewizyjnych i łam gazet, a więc oznaczałoby katastrofę finansową.

Istnieją pewne stałe zasady przeprowadzani analizy wydarzeń politycznych. Zastosujemy tylko trzy najważniejsze do próby zdefiniowania co na prawdę stało się w Gruzji i o czym to świadczy.

Po pierwsze, należy zbadać przeszłość głównych osób dramatu, ich powiązania i zachowanie w kluczowych momentach kryzysowych. Wypowiedzi propagandowe dla prasy są interesujące dla analityka metod propagandy ale nie dla eksperta badającego prawdziwy układ władzy i rzeczywistą pozycję polityczną danego przywódcy czy ruchu a więc również czego można się po nich spodziewać w przyszłości. Przykładowo bowiem ważniejsze jest jak kto głosował 4 czerwca 1992 roku niż co powiedział na konferencji prasowej przed kamerami tv w okresie przedwyborczym lub o czym zapewniał „w tajemnicy” znajomego dziennikarza.

Po drugie, nie udawać, że wszystko jest przypadkiem i łańcuch przyczynowo-skutkowy nie istnieje. Jeśli jakiś polityk zmienia obóz lub orientację polityczną po wizycie w Moskwie, to zdaniem naszych specjalistów nic nie znaczy - przypadek jak wszystko. Niżej podpisany ma natomiast pogląd wręcz przeciwny.

Po trzecie, bardzo pouczające jest porównywanie dat rozmaitych wydarzeń. Nasi eksperci tak się zachowują jakby nic im się z niczym nie kojarzyło, nic z niczym się nie łączyło. Oczywiście takie podejście do analizy walki o władzę jest bezpieczne dla kasy wypowiadającego się ale ma zerową wartość poznawczą.

Prezydent Szewardnadze został oficjalnie obalony przez trzech polityków: Miszę Saakaszwilego, Zuraba Żwanię i Nino Burdżanadze, dzięki czemu w/w stali się symbolami orientacji proamerykańskiej, demokracji, społeczeństwa obywatelskiego i bojownikami przeciwko dyktaturze. Przyjrzyjmy się więc im bliżej.

Całą trójkę można nazwać umownie „pokoleniem komsomolców” (Żwania ur. w 1963 r., Burdżanadze w 1964 r. i Saakaszwili w 1967 r.), choć tylko Żwania zdążył po ukończeniu biologii w Tbilisi (1985) rozpocząć karierę w gruzińskim Komsomole w okresie „pieriestrojki”. Pod egidą tej organizacji tworzył wówczas ruch ekologiczny, a następnie powołał Partię Zielonych, która w 1992 r. zdobyła 11 mandatów. W 1993 roku Żwania wprowadził swoją Partię Zielonych do stronnictwa tworzonego dla Szewardnadzego - Związku Obywatelskim, którego został sekretarzem generalnym czyli w praktyce drugą osoba w państwie i prawą ręką prezydenta, który objął stanowisko przewodniczącego Związku. Ugrupowanie to składało się z nomenklatury lat 1960-tych, gdy Szwardnadze był szefem MSW (jak Niko Lekiszwili) i byłej komunistycznej inteligencji oraz pokolenia komsomolców lat pieriestrojki. Między pierwszą i trzecią grupa toczyła się walka o władzę i wpływ na prezydenta. Z woli Szewardnadzego Żwania został przewodniczącym parlamentu (1995), które to stanowisko zachował po kolejnych zwycięskich wyborach 1999 roku.

Saakaszwili ukończył Uniwersytet Kijowski (1992), następnie prawo na Uniwersytecie Columbia w USA i odbył krótką praktykę w firmie adwokackiej Patterson, Belknap, Webb & Tyle by w 1995 roku powrócić do Gruzji na zaproszenie Żwanii i rozpocząć z jego poręki karierę polityczną w Związku Obywatelskim. Kiedy Żwania i Saakaszwili zarzucają prezydentowi sfałszowanie obecnych wyborów parlamentarnych, to wiedzą co mówią, wszakże sami fałszowali dla Szewardnadze wybory parlamentarne w 1999 roku, kiedy Żwania był szefem sztabu wyborczego Związku Obywatelskiego i prezydenckie w 2000 r. gdy kierował sztabem wyborczym prezydenta. W 1998 r. Saakaszwili został przewodniczącym klubu poselskiego Związku Obywatelskiego ciesząc się nieograniczonym poparciem Szewardnadzego i Żwanii. Stanowisko to utrzymał po wyborach 1999 roku i w październiku 2000 r. został z nadania prezydenta ministrem sprawiedliwości. Saakaszwili ożenił się z Holenderką Sandrą Roelofs, co według ekspertów niewątpliwie dowodzi jego prozachodniej orientacji. Mógłby przecież wziąć za żonę Mongołkę i co wtedy? Gdyby zaś fakt studiowania w USA rozstrzygał o proamerykańskiej orientacji, to przypomnijmy, że większość obecnych postkomunistycznych leaderów zostało tam wysłanych. W USA studiował np. Longin Pastusiak.

Burdżanadze po ukończeniu prawa w Tbilisi (1986) uzyskała stopień doktora prawa międzynarodowego na Uniwersytecie Łomonosowa w Moskwie (1990), po czym podjęła pracę na Uniwersytecie w Tbilisi i została ekspertem ministerstwa ochrony środowiska (1991). Karierę polityczną rozpoczęła jako ekspert komisji spraw zagranicznych parlamentu (1992 -1995) i poseł wybrany czy raczej wyznaczony przez Szewardnadzego (1995 i 1999). W parlamencie została w końcu przewodniczącą komisji spraw zagranicznych (2000-2001) i przewodniczącą parlamentu na miejsce Żwanii (od 9.11.2001). Burdżanadze jest córką Anzoriego, w czasach sowieckich sekretarza rajkomu i szefa Komitetu Sportu, a więc instytucji związanej z bezpieką. Po 1991 roku Anzori przeszedł do biznesu, w którym uzyskał monopol na handel zbożem w Gruzji, od 1992 roku był doradcą Szewardnadzego, a jego przyjacielem od zawsze. Nino zawdzięczała więc swoją pozycję w niepodległej Gruzji układom ojca z Szewardnadze. Mąż Burdżanadze, Badri Bitsadze, został mianowany zastępcą prokuratora generalnego przez własna żonę. Do dymisja podał się dopiero na dwa dni przed obaleniem prezydenta.

Cała trójka zawdzięczała swe kariery polityczne Szewardnadzemu i wiernie mu służyła należąc, m.in. dzięki powiązaniom rodzinnym, do jego najbliższych współpracowników odpowiedzialnych za system władzy, który wprowadził w Gruzji, załamanie gospodarcze i była przygotowywana przez prezydenta do objęcia po nim schedy. Już w październiku 2000 r. widziano trzech kandydatów do sukcesji: Żwanię, Saakaszwilego i szef MSW Kachę Targamadze. Kiedy zatem i dlaczego nastąpiło zerwanie?

W sierpniu 2001 roku Saakaszwili jako minister sprawiedliwości rozpoczął walkę z innymi ministrami pod hasłem likwidacji korupcji, wtedy jeszcze należał do grupy Żwanii. Szewardnadze początkowo poparł projekt ustawy o zwrocie zagarniętego nielegalnie mienia państwowego ale następnie wycofał się, gdyż nie mógł wybrać między Żwanią i Saakaszwilim, a Kachą Targamadze i Wachtang Kutateładze, szefem MBP, podporami swojej władzy, które zaatakował Saakaszwili. Dotychczas młodzi opierali się na prezydencie, ale od momentu gdy nie poparł on planowanego przez nich wyeliminowania skrzydła starych pod pretekstem akcji antykorupcyjnej, zaczęli opuszczać Związek Obywatelski.

Walka z korupcją w postkomunizmie służy po prostu jednym złodziejom do eliminacji innych (wystarczy przypomnieć Łukaszenkę) i jest zabiegiem socjotechnicznym. Gdyby Saakaszwili chciał walczyć z korupcją musiałby zacząć od siebie. Jego głównym celem stał się minister spraw wewnętrznych Targamadze, jak widzieliśmy rywal do objęcia spadku po Szewardnadze. Oskarżony przez Saakaszwilego o śledzenie posłów został ostatecznie wyeliminowany.

17 wrześniu 2001 roku Szewardnadze ustąpił ze stanowiska przewodniczącego Związku Obywatelskiego, prawdopodobnie dążąc do stopniowego przekazania władzy młodym lub do manewrowania frakcjami jak w 1992 roku, ale wywołał tylko rozłam w partii na cztery zwalczające się grupy: Żwanii, już samodzielnego Saakaszwilego, Mameładze (nomenklatura Kwemo Kartli) i Lekiszwilego.

19 września 2001 Saakaszwili zrezygnował ze stanowiska ministra sprawiedliwości, wystąpił ze Związku Obywatelskiego i w listopadzie rozpoczął tworzenie własnej partii - Ruchu Narodowego. Jego głównym hasłem stała się wówczas dymisja Szewardnadzego. W marcu 2002 przyłączyli się do niego Zwiadyści i Republikanie z dawnej opozycji. Żwania natomiast zrezygnował ze stanowiska przewodniczącego parlamentu (1.11.2001) i wycofał swoich ministrów z rządu ale jeszcze nie przeszedł do opozycji wobec prezydenta, gdyż liczył, iż Szewardnadze powierzy mu obiecane stanowisko premiera. Dopiero gdy te rachuby zawiodły Żwania wystąpił ze Związku Obywatelskiego i założył (6.06.2002) własny klub parlamentarny Demokratów, który stał się podstawą jego partii - „Zjednoczonych Demokratów”. Odtąd Żwania i Saakaszwili stali się rywalami w walce o schedę po Szewardnadze.

Najdłużej wierna prezydentowi pozostawała Burdżanadze. Od stycznia 2003 roku zaczęła jednak dystansować się od prezydenta by 22 kwietnia przejść jawnie do opozycji i odkryć, iż jest dyktatorem. Po czerwcowej wizycie w USA zaczęła być postrzegana jako przywódczyni zjednoczonej opozycji, a w sierpniu powołała własną partię - „Burdżanadze - Demokraci”. Cos jakby Aleksandra Jakubowska utworzyła stronnictwo - „Jakubowska - Demokraci” i zaczęła zwalczać straszną dyktaturę Millera.

Wydarzenia wskazują więc że do miękkiego zerwania doszło począwszy od jesieni 2001 roku. Dlaczego jednak? Często już tak w historii bywało, że delfin (tu trójgłowy) mordował tatusia, bo nie chciało mu się dłużej czekać na tron. Bywało również, iż przyspieszano zmianę władzy by uniknąć pociągnięcia do grobu przez starego władcę całej elity, gdy ten doprowadzi już kraj do ruiny i rozruchów, zwłaszcza jeśli uzyskało się poparcie z zewnątrz „zaprzyjaźnionego” mocarstwa.

W wypadku Gruzji mieliśmy prawdopodobnie kombinację wszystkich trzech czynników. W żadnym wypadku nie możemy jednak mówić o obaleniu Szewardnadze przez jakąś opozycję. Ta znajdowała się poza parlamentem i nie mogła nic zdziałać poza przyłączeniem się do Saakaszwilego i służenia mu za listek figowy. W rzeczywistości mieliśmy do czynienia ze zmianami w ramach dotychczasowej elity władzy przeprowadzonymi w formie puczu, któremu demonstracje ludowe służyły za teatralną oprawę. Istotą tych zmian była walka o sukcesję po Szewardnadze między różnymi frakcjami jego obozu.

A teraz spójrzmy jak się w rzeczywistości przedstawia prozachodnia orientacja Trójki. Zdaniem Nodari Natadze, w 1990 roku szefa Frontu Ludowego, od 1994 r. leadera Zjednoczonej Partii Republikańskiej, w Gruzji działają cztery grupy prorosyjskie: zwolennicy Szewardnadzego, Żwanii-Saakaszwilego, Asłana Abaszydze (władca autonomicznej Adżarii) i Natełaszwilego (Partia Pracy), podczas gdy prawdziwa opozycja znajduje się poza parlamentem. O jej istnieniu niewiele kto wie, bo nie ma dostępu do mediów pracujących albo dla Szewardnadzego albo jego młodych rywali. Nie ma więc szans na zajęcie jakiegokolwiek samodzielnego miejsca na scenie politycznej.

W latach 1996-2000 Żwania krytykował politykę rosyjską wobec Kaukazu Południowego, a Saakaszwili podkreślał konieczność poprawy stosunków z Moskwą jako warunku polityki zagranicznej, miał ją umożliwić oczywiście wybór Putina na prezydenta Rosji. W lutym 2003 r. „prozachdni” Saakaszwili proponował sojusz Ertobie Patiaszwilego, najbardziej prorosyjskiemu ugrupowaniu skupiającemu były aparat KC KPG. 8 sierpnia Gaga Gugava, leader Partii Pracy, oskarżył Saakaszwiliego o spiskowanie celem wywołania wojny domowej. Saakaszwili miał się spotkać tajnie w Moskwie z Aleksandrem Wołoszynem, szefem administracji prezydenta Putina i Igorem Giorgadze, dawnym ministrem spraw wewnętrznych Gruzji, autorem zamachu na Szewardnadze i głównym agentem Moskwy.

8 października br. Irina Sariszwili-Czanturia, przywódczyni Partii Narodowo-Demokratycznej i sojuszniczka Szewardnadzego, oskarżyła Żwanię i Burdżanadze o współpracę ze służbami rosyjskimi. W styczniu br. Burdżanadze miała odwiedzić przewodniczącego Dumy Sielezniowa, a następnie spotkać się w Moskwie z Giorgadze. Miała też odbierać instrukcje od Sitnikowa z firmy public relation Image Contact związanej ze służbami rosyjskimi. Żwania miał mieć z nimi kontakt już podczas wyborów w 1999. Sitnikow miałby też finansować Żwanię. Burdżnadze trzykrotnie spotykała się też z prezydentem Litwy Rolandasem Paksasem, a w dniach 29-30 września 2003 r. znów była w Moskwie, zapewne by podziwiać Arbat.

Tedo Dzaparidze, sekretarz Narodowej Rady Bezpieczeństwa, zapewnił jednak, iż nie ma dowodów na współpracę Burdżanadze ze służbami rosyjskimi. Sama Burdżanadze przyznała, iż wyraziła wprawdzie gotowość do spotkania się z Władimirem Ruszajło, sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Rosji i Aleksandrem Wołoszynem oraz Igorem Iwanowem i ministrem obrony, ale do spotkań nie doszło, ponieważ prezydent Putin był wówczas w USA. Po co w takim razie jeździła do Moskwy? Trudno w tej chwili stwierdzić na ile te wszystkie oskarżenia mają podstawy ale częste wizyty w Moskwie Nino Burdżanadze nie ulegają wątpliwości. Również po styczniowych odwiedzinach w Moskwie w 2003 roku Burdżanadze zaczęła ostatecznie dystansować się od Szewardnadzego.

Już po obaleniu Szewardnadzego Burdżanadze stwierdziła, iż orientacja na Zachód nie będzie odbywała się kosztem Rosji, która też przecież orientuje się na Zachód. Mielibysmy tu zatem do czynienia z gruzińska wersją ukraińskiej strategii Andrija Derkacza i Wiktora Pinczuka „razem z Rosja do UE i NATO”?

Dlaczego jednak Abaszydze, główny agent rosyjski, poparł Szewardnadzego i najbardziej zwalczał tandem Saakaszwiliego-Żwanii, jeśli młodzi mają też powiązania rosyjskie? Chodzi w tym wypadku o konkurencję. Abaszydze jest już za stary i w momencie kiedy zostanie zastąpiony jako główny interlokutor Moskwy, stanie się nikomu nie potrzebny.

A sam przebieg operacji?

Już latem 2003 r. James Baker przyjechał do Tbilisi by wymóc jedność opozycji. Na zebranie w ambasadzie USA przybyli nie tylko Żwania, Saakaszwili i Burdżanadze ale też szefowie mniejszych stronnictw: Lewon Gaczecziladze (Nowi Prawicowcy), Szałwa Natełaszwili (labourzyści), Dżemal Gogitidze (Abaszydze) i Akaki Asatiani (monarchiści). Kandydatką Amerykanów na szefa zjednoczonej opozycji i przyszłego prezydenta była Burdżanadze. Saakaszwili jednak się jej nie podporządkował, a Gogitidze i Abaszydze dogadali się z prezydentem. Akcja Bakera nic nie dała ale wskazuje, iż w sprawie sukcesji mogło istnieć porozumienie między Waszyngtonem i Moskwą, co nie oznacza braku zaciekłej rywalizacji po usunięciu Szewardnnadzeg

"Operacja przeszła normalnie" - stwierdził szef Departamentu Wywiadu Gruzji Awtandil Joseliani, mając na myśli usunięcie Szewardnadzego.

Demonstracje po wyborach rozpoczęły się w Tbilisi 5 listopada. Już 9 listopada Putin zaproponował Szewardnadzemu rozstrzygnięcia odpowiadające obu stronom konfliktu. Jasne więc było, że Rosja od początku stawia się w roli mediatora.

Sama „Operacja” zaczęła się 18 listopada od ogłoszenia przez Saakaszwilego marszu na Tbilisi i parlament z żądaniem rezygnacji Szewardnadzego. 22 listopada o godzinie 17. Saakaszwili w towarzystwie uzbrojonych osób wtargnął się na sale obrad. Dodajmy, że po czerwcowych wyborach samorządowych, kiedy w listopadzie Saakaszwili został merem Tbilisi, zaczął tworzyć sobie zbrojną ochronę, co świadczy, że de facto Szewardnadze już wówczas nie kontrolował w pełni sytuacji nawet w stolicy.

Wprawdzie prezydent ogłosił stan wyjątkowy ale już nikt go nie słuchał. Teoretycznie władzę miał przejąć minister obrony Dawid Tewsadze. W praktyce jednak przedstawiciele struktur siłowych zapewniali, iż nie użyją podległych sobie oddziałów by nikt nie miał wątpliwości, iż do rozlewu krwi nie dojdzie i pucz można bezpiecznie kontynuować.

Burdżanadze stwierdziła, że jako przewodnicząca parlamentu poprzedniej kadencji bierze na siebie obowiązki prezydenta, zaś Saakaszwili doprowadził do zajęcia przez demonstrantów kancelarii państwa. Wieczorem przybył do Tbilisi Igor Iwanow i rozpoczął mediację, czyli w praktyce naciski na Szewardnadzego by ustąpił, gdyż już z nikąd nie uzyska pomocy.

23 listopada popołudniu Saakaszwili ogłaszał o przechodzeniu na jego stronę kolejnych oddziałów: policji, MSW, część armii, batalionu Zugdidi z Górnej Swanetii, specnazu, policji z Gori i Tbilisi. Ostatecznie Szewardnadze ustąpił po rozmowie z Iwanowem oraz ministrem spraw wewnętrznych Kobą Narczemaszwili i minister bezpieczeństwa państwa Walerijem Chaburdzaniją. Taki przebieg wydarzeń wskazuje po prostu, iż zanim rozpoczęto „operację” doszło do porozumienia między Saakaszwilim a reperezentantami struktur siłowych i od samego początku los prezydenta Szewardnadze był przypieczętowany. Jak stwierdził bowiem prezydent Putin: „wydarzenia w Gruzji nie były nie oczekiwane, polityka zagraniczna ... nie brała pod uwagę realiów geopolitycznych”, tzn. interesów Rosji i dlatego „Rosja miała dość pretensji do Gruzji”. Innymi słowy Szewardnadze poszedł za daleko dystansując się od Rosji i został ukarany.

Do władzy powrócił parlament z 1999 roku, Saakaszwili został kandydatem na prezydenta zjednoczonej opozycji i zaczął przejmować administrację państwową na prowincji, a Żwania objął faktycznie stanowisko premiera

A jak wygląda korelacja zmiany władzy w Gruzji z innymi ważnymi wydarzeniami?

23 listopada obalono Szewardnadzego w drodze zamachu stanu. Działo się to na trzy dni przed podpisaniem pod egidą Unii Europejskiej umowy o transporcie ropy kaspijskiej przez Odessę i Brody do Polski, a stąd na Zachód. Oczywiście „przypadek”. Przypadkiem jest też zapewne, iż do zmiany ekipy w Gruzji doszło tuż przed śmiercią prezydenta Azerbejdżanu Alijewa, co otwiera kwestię sukcesji po nim i próby przywrócenia wpływów rosyjskich w tym kraju, a po podpisaniu w październiku ważnych umów w sprawie otwarcia korytarza energetycznego Wschód - Zachód.

Chodzi o budowę naftociągu Baku-Tbilisi Dżejchan i gazociągu z platform w Szah-Deniz do Baku-Tbilisi-Erzerumu. Prace nad gazociągiem maja zacząć się w II kwartale 2004 r. i zostać sfinalizowane do końca 2005 roku. Od 2006 r. Azerbejdżan ma dostarczać gaz do Turcji. Wydobycie wyniesie 9 mld m3, z tego 6,6 mld m3 zakupi Turcja, 1 mld sprzedany zostanie bezpośrednio w Azerbejdżanie, 0,8 mld m3 dostarczone Gruzji. Wartość projektu wynosi 3,2 mld dolarów, z tego 2,2 mld dolarów przeznaczonych jest na budowę platform morskich i terminali, 1 mld na gazociąg Baku-Tbilisi-Erzerum. Gruzja uzyska 5 proc. gazu jako zapłatę za tranzyt 0,5 mld m3 gazu i będzie mogła kupować gaz po 55 dolarów za 1m3.

Przypomnijmy, że kadencja Szewardnadzego miała trwać do 10 kwietnia 2005 roku czyli prawie do zakończenia planowanych inwestycji. Już w listopadzie 2002 roku Szewardnadze oficjalnie zapowiedział na szczycie NATO w Pradze o dążeniu Gruzji do wstąpieniu do Sojuszu. Dodajmy też, że 30 października 2003 r. Szewardnadze stwierdził, iż w czerwcu 2004 r. na szczycie Sojuszu w Stambule będzie omawiana współpraca regionu z NATO. Jej podstawą w Gruzji jest program rządowy przygotowania do wstąpienia do NATO.

Podstawę polityki rosyjskiej stanowi kontrola źródeł energii dostarczanych Europie. Gdy nie można zapobiec budowie alternatywnych rurociągów, pozostaje ich opanowanie. Cóż z tego, że UE będzie w przyszłości zaopatrywana nie tylko w ropę rosyjską ale też kaspijską, skoro trasy dostaw mogą dostać się pod kontrolę związanych z Rosja interesami lokalnych elit politycznych. I o to chodzi w całej operacji gruzińskiej.

Nie znaczy to, że partia została już rozegrana. Teraz będzie trwała rywalizacja rosyjsko-amerykańska, w której Kreml będzie liczył na swoich ludzi, a USA na siłę dolara. 26 listopada prezydent Bush zapewnił Burdżanadze, że w razie zagrożenia Gruzja może bezpośrednio zwrócić się do Białego Domu aby uzyskać natychmiastową pomoc. W grudniu przybyła do Tbilisi grupa konsultacyjna Departamentu stanu. Przewodniczący Komitetu NATO w Kongresie USA Bruce Jackson stwierdził nawet w Tbilisi, iż "Gruzja posiada wszystkie przesłanki by wstąpić do NATO" oraz że „wszystkie trzy państwa Kaukazu południowego zasługują na zbliżenie i w dalszej perspektywie na wstąpienie do NATO i Unii Europejskiej”.

Rosja nie będzie jednak interweniowała bezpośrednio jak w 1992 roku lecz starała się kontrolować Gruzję za pośrednictwem jej regionów i różnych frakcji. 28 listopada w Moskwie odbyło się spotkanie z przedstawicielami regionów autonomicznych: Eduardem Kokojty (Osetia Płd.), Asłanem Abaszydze i premier Abchazji Raulem Chadżinbą. Spodziewana wojna diadochów Szewardnadzego też dostarczy Kremlowi możliwości manewrowania między Saakaszwilim, Żwanią i Burdżanadze, gdyż ich sojusz może być jedynie krótkotrwały.


PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Słowa **mama* i **tata** na indeksie w podręcznikach w Kalifornii?
AutorPixelredakcjaPixelDodano: Pixelponiedziałek, 19 listopada 2007 286Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Marcus Crassus
Salon 24

Wciąż nie mogę w to uwierzyć - choć w życiu wiele widzialem i myślalem że żadna głupota mnie już nie zaskoczy - W podręcznikach nie wolno pisać "mama", "tata", "mąż" i "żona". Chłopcy w szkołach mają prawo korzystać z przebieralni dziewczynek i odwrotnie... Oto nowe prawo wprowadzone przez gubernatora Kalifornii, Arnolda Schwarzeneggera. Wszystko po to, by nie urazić homoseksualistów.Tego w każdym razie dowiadujemy sie z Dziennika.

artykul z Dziennika

Ale jak czytamy dalej - Ustawodawcy kierowali się przy tym radami zawartymi w międzynarodowym dokumencie przygotowanym przez Gay-Straight Alliance Network i Transgender Law Center. Czytamy w nim: "Korzystaj z przebieralni, która jest zgodna z twoją identyfikacją płciową". Nauczyciele, którzy będą propagowali tradycyjny model rodziny, mogą nawet zostać wyrzuceni z pracy.

Znam wiele osób "homo" i bynajmniej wśród nich nie natknąłem się na nikogo o podobnie chorych poglądach. I nie jest to żadna kwestia kamuflażu lub czegokolwiek podobnego. Mam wrażenie że chodzi tutaj o coś podobnego z czym mamy do czynienia jeśli chodzi o islam w Europie (i na świecie) - a więc podział na "zwykły tłum" oraz "walczacych aktywistów".

Zwykły tłum stanowi przytłaczającą większość - jednak sam w żadnym razie niczego nie ustala ani nie kształtuje - to właśnie niewielkie grono - aktywistów, działaczy, zaangażowanych określa "cele walki" i jej metody. Zwykli muzułmanie nie rzucają krzyżami jak we Włoszech Adel Smith. Nie sugerują też że obraża ich wizerunek prosiaczka z "Kubusia Puchatka".

Niestety, "walczący aktywiści" ramię w ramię z politykami oraz różnego rodzaju "specjalistami" którzy najlepiej wiedzą czego potrzeba "nowoczesnemu społeczeństwu" zrobią wszystko aby i ten szary tłum - i nas wszystkich uszczęśliwić...

Ale to nie wszystko - w szkolnej ustawie antydyskryminacyjnej podpisanej przez gubernatora znalazł się też zapis pozwalający chłopcom korzystać z przebieralni koleżanek i odwrotnie. Dzięki temu dzieci będą mogły wcześnie przekonać się, czy nie mają transseksualnych ciągotek.

Zauważam iż od dłuższego czasu iż wielu ludzi bardzo usilnie stara sie nazwać zaprzeczenie wolności prawem wyboru - a totalitaryzm demokracją. I tak wg wielu działaczy homo brak prawa adopcji dla par homoseksualnych to dyskryminacja.

Niestety - nikt nie pyta dziecka czy chciałoby być wychowywane przez dwóch tatusiów albo dwie mamusie i oglądać taką "rodzinę". Ale dziecka nie trzeba pytać o zdanie - ono nie ma hordy politycznych działaczy pokroju panów Niemca i Biedronia - którzy zawalczą o ich przywileje. Taka nowa wolność - odebranie wolności słabemu - i oddanie władzy silnemu.

Czy brak zgody na adopcje przez pary homoseksualne to homofobia? Jeśli tak - jestem bardzo dumny ze swojej homofobii. Bo dla mnie tolerancja oznacza wszelką akceptację wolności i praw osób ktore bardziej lubią tą samą płeć. Nie interesuje mnie co robią ze soba wieczorami albo w ciągu dnia. Nie przeszkadzaja mi w pracy. Homoseksualizm innego człowieka nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia zgodnie z powiedzeniem - nie moje malpy - nie mój cyrk. Nie interesuje mnie czy kobieta woli inne kobiety czy mężczzn. Czy facet woli kobiety czy facetów - oceniam go jako człowieka, a nie na podstawie jego preferencji seksualnych.

Dwoje dorosłych osób ma prawo ze sobą zrobić wszystko co im sie podoba - nie widzę żadnej możliwości ani prawa dla mojej ingerencji w ich życie. Chcącemu nie dzieje sie krzywda - mówi stara łacińska zasada. Barierą jest jednak własnie człowiek i natura. Tak to już wyszło na tym świecie że możemy mieć rózne poglądy. Tak to też wyszło że natura pozwoliła posiadać dzieci tylko kobiecie i mężczyznie. Takie są już prawa tego świata. I w imię społecznych eskperymentów, dowartościowania swojego życia bądź zwyczajnej satysfakcji nikt nie ma prawa zmienić życia tego dziecka - bo nikt go nie zapytał czy chce dorastać w jednostce społecznej która zbuduje dwóch miłych wąsatych jegomości.

Szanuje wolność innych ludzi - ale Ci których wolność jest szanowana - musza zaakceptować jej prawa. Szanuję wolność homoseksualistów - ale precz przed taką zmianą praw która uderzy w wolność innych ludzi. Tak dla związków dla celów podatkowych. Tak dla zakazu wszelkiej dyskryminacji i ponizania. Nie dla ograniczania swobód. Nie dla zmiany praw natury.

I stanowcze nie dla jakiejkolwiek ingerencji w sferę wolności innego człowieka.

Wspomniałem już na poczatku o islamie. Niektórzy ludzie pod plaszczykiem walki o akceptację walczą o dominację i totalitaryzm. I tak muzułmańscy dzialacze krzyczą jakim prawem zachód próbuje ingerować w ich życie - prawem silniejszego?

Czy sami jednak dają muzułmańskim kobietom prawo wyboru? Czy dbają o ich edukację - aby we własciwym momencie mogły powiedzieć czy naprawdę chcą nosić chusty - w pełni świadomie - czy wybrac inne życie? Nie.

Oczywiscie - nawet demokracja i wolność zakładają iż pewne zasady musza być narzucone siłą - na co ustawicznie skarży sie Adam Wielomski (konserwatyzm.pl). Jednak wydają się być najsensowniejszym kompromisem. Kompromisem który zawsze będzie miał wielu wrogów - zarówno ze strony obłąkanych lewicowych działaczy marzących o zastąpieniu wolności swoimi obłakanymi ideami zmiany społeczeństwa i świata jak i ze strony różnego rodzaju środowisk skrajnych konserwatystów - dla których - jak np dla jednego z autorów strony "wandea.pl" cywilizacja Talibów stoi na wyższym poziomie od cywilizacji "dziwek z St. Tropez"

Ps - wydaje się że "Dziennik" jednak dokonał twórczej nadinterpretacji - link do zrodla nie wskazuje na istnienie podobnych zapisów http://www.leginfo.ca.gov/pub/07-08/bill/sen/sb_0751-0800/sb_777_bill_20070223_introduced.html
. Tekst został prawdopodobnie przepisany częściowo z http://www.worldnetdaily.com/news/article.asp?ARTICLE_ID=58130 gdzie jednak dość szeroko omawia sie zagadnienie jako rodzące potencjalne zagrożenie - a nie traktowane jako zakaz "wprost". Słowo "bashing" użyte w artykule w worldnetdaily zostało przetłumaczone na "zakazane" (autorowi pomyliło się z "banned"?) a sama informacja o zakazie - która w artykule źródłowym jest po prostu opinią członka konserwatywnego think- tanku zajmującego się szczególnie ochroną tradycyjnych wartości Capitol Resource Institute, jest w artykule w Dzienniku zaprezentowana jako "fakt". W związku z tym na pewno sytuacja wygląda nieco inaczej niż przedstawił ją autor "Dziennika". Artykulu postanowiłem nie wycofywac z jednej strony dlatego że stanowi korektę waznej wiadomosci z Dziennika - z drugiej być może stanowi podstawę do dyskusji na temat ewentualnych granic wolności i tolerancji - z drugiej jako dowód na to iż informacje medialne należy zawsze sprawdzać.


PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Drugi przewrót Muszarrafa
AutorPixelfoxmulderPixelDodano: Pixelczwartek, 08 listopada 2007 222Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Na wprowadzenie stanu wyjątkowego w Pakistanie rządy, media i opinia publiczna całego świata zareagowały słusznym oburzeniem. I wiele wskazuje, że tylko na tym się skończy. Wszystkie zainteresowane strony zdają sobie bowiem sprawę, że przez ostrzejszą akcję wobec władz w Islamabadzie mogą wiele stracić.

Na szali leżą bowiem dalsze losy wojny przeciwko terroryzmowi, kampanii afgańskiej, mocarstwowości Indii oraz powstrzymywanie ,,ósmej potęgi jądrowej” przed dalszą destabilizacją.

Czołgi na ulicach

Wprowadzenie stanu wyjątkowego odbyło się szybko i sprawnie. Wojsko zadbało o wyłączenie stacjonarnych i komórkowych sieci telefonicznych. Zamknięto też wszystkie stacje telewizyjne, poza jednym z państwowych kanałów, na którym nadawane przez cały dzień było orędzie rządzącego krajem generała Perweza Muszarrafa. Uzasadnił on podjęcie tych drastycznych kroków trawiącą pogranicze i czasem odzywającą się nawet w stolicy fundamentalistyczną rebelią. Utrudniać z nią walkę miały mu sąd najwyższy i liberalna opozycja, której 3500 przedstawicieli zdołano internować w ciągu 48h od wprowadzenia nadzwyczajnych środków.

Istotnie- główny sędzia sądu najwyższego wielokrotnie wypuszczał z więzień podejrzanych o terroryzm wywołując tym samym wściekłość Amerykanów. Jednakże głównym powodem rozprawy z nim i jego zwolennikami były trwające od marca próby zablokowania przez trzecią władzę reelekcji Muszarrafa. Konstytucja Pakistanu zakazuje ,,wysokim urzędnikom państwowym” kandydować na prezydenta. Muszarraf jest głównodowodzącym armii, więc zdaniem pakistańskich konstytucjonalistów ,,wysokim urzędnikiem państwowym” ergo jego niedawna reelekcja jest nielegalna. Prezydenta, wojskowego który zdobył władzę nad krajem w wyniku zamachu stanu, mało obchodzą prawnicze niuanse, jednakże spodziewany, negatywny dla niego, wyrok sądu najwyższego wstrząsnąłby podstawami jego legitymacji do rządzenia, ośmieliłby opozycję wszelkiej maści do ostrzejszych wystąpień i zdestabilizował kraj. Chyba, że Muszarraf zdecydowałby się ustąpić. Ale to bardzo mało prawdopodobne...

Reakcje międzynarodowe

UE, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Indie i inni aktorzy stosunków międzynarodowych wyrazili w różnej formie swoje ,,zaniepokojenie” wypadkami w Pakistanie. Dyplomatycznymi kanałami radziły prezydentowi Muszarrafowi przywrócić konstytucję, wypuścić internowanych i zrezygnować z kierowania armią. Wysłannicy Waszyngtonu i Londynu zagrozili obcięciem pomocy gospodarczej dla Pakistanu. Dodano przy tym, że wprowadzenie stanu wyjątkowego utrudni wojnę z talibami i al-Kaidą.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że zachodnie mocarstwa postanowiły prowadzić wobec dyktatora ,,zdecydowaną politykę”. Pierwsze wrażenie jest jednak często zwodnicze. Decydentom w Londynie i Waszyngtonie średnio zależy na losie kilku ,,irytujących” sędziów czy okładanych kijami na ulicach Islamabadu prawników. W grze mocarstw liczą się głównie strategiczne interesy a Muszarraf ma w rękach solidną kartę – losy wojny przeciwko terroryzmowi.

Wnikliwi obserwatorzy zauważyli, że pakistańska policja skutecznie radząca sobie z ubranymi w garnitury ,,prawnymi purystami” nie rozpędza demonstracji fundamentalistów islamskich. Władze w Islamabadzie wysyłają również wobec Zachodu sygnały, że w obliczu obcięcia przez niego pomocy gospodarczej, mogą one zostać ,,bez środków” do walki z talibami z doliny Swat, al-Kaidą i tysiącami innych islamskich fanatyków. Sugerują też one, że mogą one zawrzeć rozejm z fundamentalistami, wyrządzając tym samym wielką szkodę wojnie przeciwko terroryzmowi. Większość ekspertów od wojskowości wskazuje, że kluczem do zwycięstwa w Afganistanie jest ,,ustabilizowanie” pakistańskiego pogranicza. Nie da się tego zrobić bez współpracy pakistańskich sił bezpieczeństwa bądź bez najechania Pakistanu. Decydenci z Pentagonu nie chcą słyszeć o ,,drugim Iraku”, podobnie jak wszyscy kandydaci w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Wobec tego Condoleezza Rice już zapowiedziała, że ewentualne obcięcie pomocy gospodarczej dla Pakistanu nie będzie obejmować pomocy dla wojska i sił bezpieczeństwa tego kraju. Wkrótce potem USA z uznaniem przyjęły zapowiedź pakistańskiego prezydenta, że wkrótce ,,zrzuci mundur” i rozpisze nowe wybory.

Indie choć publicznie deklarują ,,zaniepokojenie” ruchem Muszarrafa, w praktyce uznały decyzję o wprowadzeniu stanu wyjątkowego za ,,mniejsze zło”. Choć kraj ten od lat boryka się z wywołaną i podtrzymywaną przez pakistański wywiad wojskowy (ISI) islamską rebelią w Kaszmirze, jego władze boją się upadku reżimu w Islamabadzie. Muszarraf jest dla indyjskich decydentów politykiem racjonalnym, z którym można rozmawiać i w przeszłości wielokrotnie negocjowano. Jeżeli władza wojskowych nad Pakistanem się załamie, władzę w Islamabadzie mogą z dużym prawdopodobieństwem objąć islamscy fanatycy powiązani z talibami. Pakistański arsenał nuklearny wpadnie wówczas w ręce nieobliczalnych szaleńców, którzy z uśmiechem na ustach dokonają nuklearnego bombardowania indyjskich miast. Zawieszenie swobód demokratycznych przez Muszarrafa jest wobec tego w opinii hinduskich strategów szczególikiem, o którym nikt po latach nie będzie pamiętał.

Pozostałe kraje i ONZ ograniczają się na razie do wyrażania swego zaniepokojenia i przypominania ,,jak wspaniałą rzeczą jest demokracja”. Nikt nie chce umierać za kilku prawników. Świat przyzwyczaił się do istnienia dyktatorów o wiele gorszych od Muszarrafa, w dłuższej perspektywie przejdzie więc nad pakistańskim stanem wyjątkowym do porządku dziennego.

Nadzieja w Bhutto?

Stany Zjednoczone starały się zawczasu rozładować nabrzmiały problem reelekcji Muszarrafa. Doprowadziły do zawarcia porozumienia przez pakistańskiego prezydenta i wygnaną panią premier Benazir Bhutto. W zamian za część władzy miała ona pomóc w ratowaniu stabilności Pakistanu. Jej przybycie do kraju było już jednak sygnałem, że plan (przynajmniej w tej formie) nie wypali. Została przywitana samobójczym zamachem z ponad setką ofiar śmiertelnych.

Według znanego pakistańskiego dziennikarza Hamida Mira, Bhutto została zawczasu powiadomiona przez decydentów z armii o przygotowanym wprowadzaniu stanu wyjątkowego. Wyjaśniałoby to jej powściągliwą reakcję na ten fakt. Przerwała wizytę w Dubaju i wróciła do kraju witana na lotnisku przez grupę (nie niepokojonych przez policję!) zwolenników. Później bez żadnych przeszkód ze strony reżimu pojechała do swej rezydencji i udzielała telefonicznie komentarzy światowym mediom. Być może podejmie się ona mediacji między opozycją a reżimem, lub też co bardziej prawdopodobne zostanie głową ,,koncesjonowanej” opozycji, której w przyszłości generałowie przekażą ,,widzialną władzę” w zamian za pozostawienie im ,,niewidzialnej”.

Benazir Bhutto jest uznawana na Zachodzie za symbol walki o demokrację, prawa człowieka i emancypację kobiet. Posiada ona również mniej przyjemne oblicze. Straciła władzę po szeregu skandali korupcyjnych (związanych min. z polską fabryką ,,Ursus”). Utrzymywała poparcie dla siebie wśród pakistańskiego ludu za pomocą lewicowego populizmu, miała jednak mało sukcesów w reformowaniu państwa. Przyczyniła się w bardzo duży sposób do powstania ruchu talibów, zmieniając za pomocą swego wywiadu wojskowego ISI grupkę afgańskich utopistów w sprawną machinę militarną. ISI za jej kadencji oprócz talibów udzielało również hojnego wsparcia al-Kaidzie i kaszmirskim separatystom. Bhutto miała również swój udział w nawiązaniu przez Pakistan tajnej współpracy nuklearnej z Koreą Północną, Libią i Iranem. Dobrze się miał też wówczas nadzorowany przez ISI handel opium.

Ciemne plamy na życiorysie pani premier Bhutto mogą jednak wskazać w jakim kierunku potoczy się przyszłość Pakistanu. Bliskie związki z ISI są tym co łączy Muszarrafa z uwielbioną na Zachodzie byłą premier. To ISI od 25 lat, korzystając z wpływów zdobytych w trakcie wojny afgańskiej i kontroli nad dużą częścią ,,czarnego rynku” oraz narkobiznesu, jest najważniejszym graczem w pakistańskiej polityce. I wiele wskazuje na to, że nim będzie przez kolejne 25 lat. Nawet w chwili objęcia władzy nad krajem przez lokalnych talibów wykorzysta swe stare koneksje i przystosuje się do sytuacji. Na tym tle ,,drugi zamach Muszarrafa” nie jest niczym przełomowym. To tylko kolejny epizod politycznych gier w ,,ósmej potędze jądrowej”.


Hubert Kozieł


Notatka: Tekst został również opublikowany przez portal Polskiego Radia


PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: O co poszło Sikorskiemu i Kaczyńskim oraz o stosunkach Polska - USA
AutorPixelredakcjaPixelDodano: Pixelniedziela, 04 listopada 2007 343Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
autor: Marcus Crassus

Od paru dni czytam kolejne informacje o Radku Sikorskim i wściekłości z jaką odnosi się do niego pałac prezydencki, pan premier a także minister Szczygło, który nawet stwierdził że nosił się z zamiarem strzelenia Sikorskiego w papę, ale się nie zdecydował (ja też kiedyś chciałem strzelić w papę Mike'a Tysona, ale pomyślałem sobie że mu jednak daruje).

Radek Sikorski jest jednym z niewielu polityków których można nazwać polskimi neokonserwatystami. Dlaczego? Dlatego ze łączy w sobie zarówno jasny stosunek do pewnych spraw ideologicznych oraz umiejętność połaczenia praktycznego wymiaru prowadzenia polskiej polityki zagranicznej z obroną naszej racji stanu. Należy tutaj starannie odróżnić neokonserwatyzm w wydaniu amerykańskim - najbardziej rozpoznawalny dla wszystkich - z neokoserwatyzmem w ogolności - który zawsze w konkretnym przypadku będzie miał swoją odmianę narodową (i którego przykładem są wlaśnie amerykańscy neokoni). Polskich i amerykańskich neokonserwatystow łączyć więc będzie metodologia myślenia i ogólne ideały - ale już niekoniecznie identyczne zachowanie w konkretnych przypadkach

Nasz kraj jest cennym sojusznikiem w walce z terroryzmem. Jesteśmy w Iraku, w Afganistanie. Prosimy o budowę tarczy antyrakietowej na naszym terytorium. Wydaje się że cała nasza polityka zagraniczna - w odróżnieniu od polityki Izraela, Turcji, Pakistanu czy każdego innego kraju na świecie nie sprowadza sie do negocjacji z USA ale proszenia o możliwość walki u boku supermocarstwa.

Przerpaszam, napisałem nieprawdę. Jest na świecie jeden rząd który również całkowicie swoje nadzieje pokłada w łaskawości Waszyngtonu. To rząd Karzaja w Afganistanie. Tylko jest jednak różnica - Hamid Karzaj nie ma żadnego wyboru - on ma nawet amerykańskich ochroniarzy bo rodaków można przekupić.

Nie chodzi tylko o Irak i Afganistan - chciałbym przypomnieć że Sikorski również bardzo trafnie wypowiadał sie o tarczy antyrakietowej. Stosunek naszego rządu i naszych negocjatorów do budowy tarczy jest naprawdę dziwny. Pomimo zdecydowanej niechęci Polaków do tego pomysłu - wyglądało to tak jakby Amerykanie zastanawiali się nad tym czy elementy tarczy u nas zbudowac a my prosilismy aby w swojej łasce zdecydowali sie to zrobić. Pamiętam nawet jak irracjonalnie wyglądalo to kiedy momentami zdawało sie że Amerykanie dogadają się z innymi partnerami a proszacy ich uniżenie "sojusznik" zostanie po prostu olany. Na razie Kongres obciąl finansowanie więc losy tarczy są niepewne - ale zabawne jest że element układanki o nazwie "Polska" nawet nie jest już dyskutowany - ponieważ nasi sojusznicy doskonale wiedzą że polski rząd jest w stanie przepłynąć wpław do Nowego Jorku i z powrotem - aby tylko jakiś kawalek tarczy u nas był.

Radek Sikorski prezentował tutaj stanowisko całkowicie odmienne - tarcza - tak - o ile będzie sie to nam opłacać. Podobnie odnosił się to misji w Iraku. A trzeba pamiętać że w Iraku jesteśmy jako jedni z ostatnich. Turcja za swoje ustępstwa otrzymała - przynajmniej na papierze - miliardy dolarów. Gruzja otrzymała rok temu pomoc finansową w związku z awanturą z Rosją o rurociagi na ponad 200 milionów dolarów. Inne państwa - które mają dobrze prosperujące firmy - robią kokosy na handlu i odbudowie państwa. Sektor naftowy to oczywisty "target" dla następnych beneficjentów.

I co się okazuje - otóż Radek Sikorski antyamerykański a jego wyprawa do USA była szczytem infantylizmu bo ośmielił się żądać od USA miliardowej pomocy dla Polski. Wygląda na to że wg pana premiera Kaczyńskiego najbardziej antyamerykańskim państwem na świecie jest Izrael - który każdego roku inkasuje nie miliard ale miliardy takiej pomocy. Nie wiedziałem że Żydzi są infantylni - wg mnie to bardzo mądry naród a polityka Izraela prowadzona jest - choć czasem niestety zbyt ugodowo w stosunku do terrorysów - bardzo dobrze.

Co więcej - żadaniem tym Sikorski obniżył status Polski w oczach Amerykanów - Ta jedna wyprawa stawia kwalifikację pana Sikorskiego pod bardzo dużym znakiem zapytania. Było zupełnie oczywiste, że tego nie należy robić, że nic się nie uzyska i co więcej obniży się status Polski wobec Stanów Zjednoczonych - możemy dowiedzieć sie od pana premiera.

Zastanawia mnie dlaczego pan premier sugeruje nieco wcześniej że nasz stosunek "bezroszczeniowości" w stosunku do Amerykanów mamy przejawiać w zwiazku z ekspansjonizmem Rosji. Przecież - stosując myślenie premiera - jak Putinowi coś odbije i zakręci nam kurki albo w inny sposób zacznie wygrażać Polsce - nie będziemy mogli absolutnie nic zrobić - ponieważ jak zwrócimy się o pomoc do USA(czytaj: będziemy czegoś wymagali) - będziemy antyamerykańscy.

Takiej polityki trudno było spodziewać sie chyba nawet od dzikusów w stosunku do białych przybyszów w czasach odkryć geograficznych - a co dopiero dziś między sojusznikami - członkami NATO.

Problem w tym że Amerykanie prowadzą swoją politykę bardzo pragmatycznie - i będą naszym sojusznikiem jeśli się im to będzie opłacać w wymiarze geostrategicznym. I wszelkie rojenia o wielkiej przyjaźni Polska - USA możemy sobie głęboko schować. Radek Sikorski jest jednym z niewielu polityków którzy - przy całkowicie prozachodniej postawie rozumie kwestię interesu - Amerykanie będą nas bronić przed Rosją - jeśli będą nas widzieli w swoim układzie sił na świecie. I 1000 żołnierzy w Iraku niewiele tutaj zmieni. Co więcej - USA znacznie bardziej będzie szanowało swojego sojusznika - który sam sie będzie szanował - a twarda obrona własnego interesu to podstawa w tym zakresie.

O innych bzdurach wygłaszanych przez polityków PiS też trudno zapomnieć. Dla Szczygły odejście od PiS to "zdrada" (zdrajcami nie byliby jednak politycy Platformy którzy odeszliby z PO i pobluzgali trochę na Tuska) - wygląda na to że wg ministra Szczygło "państwo to PiS"

Niesamowitą mądrością popisał sie też pan Putra - który np powiedział dziś w TVN - my Polacy powinniśmy być dumni z tego, ze jesteśmy Polakami i nie można żądać pieniędzy za nasze bezpieczeństwo narodowe - jak widać wg pana Putry (trochę nie zrozumialem wypowiedzi - ale chyba chodzi mu o to samo o co premierowi) Polska polityka zagraniczna ma się wyróżniać tym na tle polityki innych państw - że my swojego poparcia udzielamy wszystkim gratis. Oczywiście pan Putra nie byłby soba gdyby nie dodał że Sikorski zachował się niehonorowo występując z PiS (do PiS się tylko wstępuje - to bilet w jedną stronę wg myślenia pana Putry).

A ja się zastanawiam czy to wszystko nie ma innego podłoża. Nie ma wątpliwości że w tej awanturze udział biorą - bracia Kaczyńscy, ministr Szczygło, poseł Putra i sam Sikorski. A może po prostu chodzi o ta stówę - co ją prezydent pożyczył w kościele - i której zwrotu zażądał Sikorski. Prezydent mógłby się wkurzyć - bo stówa to stówa - Sikorski mógł myśleć i dać mu ze dwadzieścia zeta a nie całą stówkę. Premier się wkurzył bo to jednak stówa więcej w rodzinie. Szczygło sie wkurzył bo on tę stówę musiał oddawać. A Putra w ogóle się nie wkurzył - ale widzi że coś się dzieje - więc gdzie konie kują i żaba nogę podstawi.

Ot i może wyjaśnienie?




PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Wojna z Iranem nieunikniona?
AutorPixelgrzegorz_jakubczykPixelDodano: Pixelwtorek, 30 października 2007 715Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
W 2003 roku, gdy amerykańskie wojska dokonywały inwazji na Irak, George W. Bush uzasadniał decyzję o ataku posiadaniem przez reżim Saddama Husajna broni masowego rażenia, współpracą irackiego reżimu z Al-Kaidą oraz prowadzoną polityką terroru wobec społeczeństwa irackiego. W ponad cztery lata od wybuchu wojny irackiej, której końca nie widać, świat stoi przed groźbą wybuchu nowego konfliktu. Na celowniku amerykańskiej armii znalazł się Iran.

Istnieje szereg powodów oraz przesłanek, sugerujących, że wojna z Iranem wydaje się być nieunikniona.

Rozszerzenie wojny z terroryzmem, w celu pokonania terroryzmu.

Po zamachach na Nowy Jork i Pentagon z 11 września 2001 roku, George W. Bush ogłosił wojnę z międzynarodowym terroryzmem, a naczelnym zadaniem amerykańskich służb wywiadowczych stało się powstrzymanie terrorystów oraz przywódców tzw. "zbójeckich" państw przed pozyskaniem broni masowego rażenia. Doktryna amerykańskiej wojny prewencyjnej wygląda następująco: powstrzymanie za wszelką cenę krajów, dążących do pozyskania broni masowego rażenia, a zwłaszcza tych państw, które mają powiązania z organizacjami terrorystycznymi lub, które mogą zdecydować się do lekkomyślnego ataku na sąsiednie kraje. Hipoteza wojny prewencyjnej była głównym powodem inwazji na Irak w 2003 roku. Obecnie nie ma wątpliwości, że hipoteza ta w przypadku reżimu Husajna była nieuzasadniona - Amerykanie w Iraku nie znaleźli żadnych śladów broni masowego rażenia oraz nie dochodziło do żadnej współpracy między Saddamem Husajnem a Al.-Kaidą. W marcu 2003 roku, gdy Amerykanie przygotowywali się do wojny z Irakiem, George W. Bush mówił: "Jesteśmy zdeterminowani do działania, gdyż bezczynność jest zbyt ryzykowna. W ciągu roku, czy tez pięciu lat, władze irackie mogą zagrozić wszystkim demokratycznym krajom, w związku z prowadzonym przez Irak programem zbrojeniowym. Wraz z wykorzystaniem swoich możliwości, Saddam Husajn i współpracujące z nim organizacje terrorystyczne mogą rozpętać wojnę w najmniej spodziewanym momencie, gdy tylko poczują się bardzo silni. My dostrzegamy to zagrożenie teraz, zanim ono pojawi się nagle w naszych miastach". Obecnie amerykańska administracja w podobny sposób oskarża Teheran, mówiąc, że reżim ajatollahów pod przykrywką pokojowego programu nuklearnego, faktycznie dąży do produkcji broni atomowej, jak również - co mówił George W. Bush również w przypadku Iraku - Iran wspiera ugrupowania terrorystyczne i może zagrozić bezpieczeństwu wielu narodów. Jednakże po kompromitacji amerykańskich służb wywiadowczych w związku z uzasadnieniem inwazji na Irak, wielu ekspertów sceptycznie odnosi się do informacji podawanych przez USA mówiących, że Iran faktycznie stanowi tak wielkie zagrożenie jak uważa amerykańska administracja.




Wiadomości: Polska wysyła kontyngent do Czadu - Czarny kontynent malowany krwią i nadzieją.
AutorPixelredakcjaPixelDodano: Pixelwtorek, 30 października 2007 228Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Czarny kontynent malowany krwią i nadzieją

Fakt, iż media przestały się zajmować tematem Darfuru nie oznacza, że doszło do rozwiązania tego problemu. Świadczy jedynie o tym, że zainteresowanie konfliktami w Afryce ma charakter sinusoidalny – od jakiejś większej masakry do następnej. Tymczasem kryzys w Darfurze jest częścią pajęczej sieci rebelii, terroru i wojen domowych oplatających od kilkudziesięciu lat ogromny obszar Afryki środkowej i wschodniej, obejmujący 2 największe kraje afrykańskie: Sudan i Demokratyczną Republikę Kongo oraz Czad, Republikę Środkowo-Afrykańską i Ugandę. Warto uświadomić sobie dwie rzeczy: po pierwsze - tam żyją ludzie, których tylko w ostatnich kilku latach zginęło kilka milionów, po drugie - nie jest prawda, iż nic z tym nie można zrobić. I dlatego Polska wysyła swoich żołnierzy do Czadu.

Darfur

Darfur to trzy stany leżące we wschodnim Sudanie. Darfur Północny i Zachodni graniczy z Czadem, a Darfur Południowy z Republiką Środkowoafrykańską. Jest to obszar niemal 500 tys. m2 czyli znacznie większy niż Polska i zamieszkały przez około 5 – 6 mln ludzi. Trudno jednak do końca stwierdzić ile osób tam dziś mieszka, po rzeziach i masowych ucieczkach do sąsiednich krajów. Konflikt w Darfurze ma długą historię i związany jest z problemem arabskiego rasizmu w stosunku do czarnej ludności niearabskiej, która przez wieki służyła Arabom jako niewolnicy. W drugiej połowie XX wieku doszła dalsza marginalizacja i upośledzenie ekonomiczne. Takie zjawisko było i nadal jest częste w Afryce, gdzie struktura klanowo-plemienna powoduje, iż władza faworyzuje swoje plemię i region przez nie zamieszkany. Z kolei to prowadzi do rebelii w regionach zamieszkałych przez inne plemiona, które nie walczą jednak o demokrację, lecz o odwrócenie stanu rzeczy: przejęcie władzy i faworyzowanie swojego regionu. W wielu krajach wywoływało to zaklęte koło rebelii, dyskryminacji i wojen domowych. W Sudanie jednak zawsze rządzili Arabowie a „czarni” byli ich niewolnikami. Do dziś zresztą kraj ten jest największym zagłębiem niewolników, do czego przyczyniła się wojna domowa między arabsko-muzułmańską północą i czarnym, chrześcijańskim południem, trwająca w dwóch odsłonach w latach 1955-1972 i 1983-2005.

Erupcja nastąpiła na początku nowego tysiąclecia. Katalizatorem był postępujący proces dezertyfikacji (poszerzanie się obszaru pustynnego) Sahary. Spowodował on wędrówkę plemion koczowniczych, przeważnie arabskich, z Mauretanii, Libii i Czadu do wschodniego Sudanu i nieuchronny konflikt o rzeczy najcenniejsze: wodę i ziemię. Europejczykowi, który nie widział Sahary i Sahelu trudno zrozumieć czym dla ludzi zamieszkujących te tereny jest woda i ziemia. My odkręcamy kurek w domu i jest, płynie. W pustynnych rejonach Sahary i na rozciągającej się na południu sawannie Sahelu, kobiety wędrują kilometrami z wiadrami po wodę. Ziemia daje żywność, a w tych rejonach, pełnych piasków i kamieni, nie ma dużo takiej, która by rodziła owoce. Dodatkowym zarzewiem konfliktu był fakt, iż nadciągające plemiona i miejscowi Arabowie to przeważnie nomadzi, a czarne plemiona to rolnicy. Czarne plemiona: Fur, Masalit i Zaghawa zaczęły organizować wiejską samoobronę przed nomadami. W końcu, w 2001 roku powstały dwa ugrupowania rebelianckie: SLM/A (Sudan Liberation Movement/Army) i JEM (Justice and Equality Movement), żądające zakończenia dyskryminacji czarnej ludności w tej części Sudanu. Odpowiedzią był terror. Darfur zaczęły pustoszyć arabskie watahy „janjaweedów” wspierane przez sudańską armię, policję i władze w Chartumie. Trudno podać dokładną liczbę ofiar. Ocenia się ją na 200.000 do 450.000 i ta różnica ujawnia jak bardzo trafna była cyniczna konstatacja jednego z największych zbrodniarzy XX wieku- Józefa Stalina: „Śmierć jednego człowieka to tragedia ale śmierć milionów to tylko statystyka”. Ale trafna jest też uwaga Corrine Dufki z Human Rights Watch występującej przed komisją Kongresu USA: „Każda ofiara brutalnie okaleczona, zgwałcona, porwana czy zamordowana ma imię, podobnie jak każda jednostka winna popełnienia tych zbrodni”.

Trochę łatwiej oszacować liczbę osób zmuszonych do opuszczenia własnych domów. To 2 mln osób tzw. IDP (Internal Displaced People czyli uchodźcy którzy nie opuścili kraju) i 233 tys. osób w obozach dla uchodźców w Czadzie. To dane ze stycznia 2007 r. i liczby te rosną – np. w styczniu 2007 r. liczba IDP wzrosła o 25.000. Te liczby to nie statystyka to ludzie. Zbrodnie w Darfurze popełniane przez władze sudańskie bezpośrednio i za pośrednictwem wspieranych przez siebie janjaweedów nie miały przy tym charakteru incydentalnego, lecz była to zaplanowana akcja ludobójstwa, zmierzająca do fizycznej likwidacji całej niearabskiej ludności. Zwłaszcza, że Sudanowi groził i nadal grozi rozpad.
W pierwszej fazie kryzysu w Darfurze nie przykuwał on specjalnie uwagi międzynarodowej opinii publicznej. W Sudanie wciąż trwał znacznie lepiej znany konflikt północ-południe. Znów potwierdziła się cyniczna prawda, iż jeżeli media zajmują się jednym tematem w kontekście jakiegoś dalekiego kraju to na inny, z tego samego kraju, już miejsca nie wystarczy, choćby chodziło o śmierć tysięcy ludzi. Zwłaszcza, że w 2003 roku rozpoczęły się negocjacje między walczącymi stronami w konflikcie północ-południe, zakończone ostatecznie podpisaniem porozumienia 9.01.2005 r. Sudan Południowy uzyskał autonomię i konflikt się zakończył. Ale w Darfurze trwało ludobójstwo. Co prawda i tutaj podpisano zawieszenie broni (8.04.2004 r.) ale okazało się ono całkowicie nieskuteczne. Podobnie jak późniejsze porozumienie z maja 2006 roku. Uwaga świata zwróciła się na Darfur dopiero w 2004 roku. W czerwcu 2004 roku Kongres USA uznał, iż w Darfurze ma miejsce ludobójstwo i nałożył sankcje na Sudan. Rada Bezpieczeństwa pierwszą rezolucję w sprawie Darfuru przyjęła we wrześniu 2004 roku nie decydując się jednak na stwierdzenie, iż ma tam miejsce ludobójstwo. Tymczasem miało to kluczowe znaczenie w zrozumieniu istoty problemu Darfuru. W marcu 2005 roku w Radzie Bezpieczeństwa przyjęto kolejne rezolucje m.in. o skierowaniu sprawy Darfuru do Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK). Chartum na te wszystkie kroki reagował nerwowo, oskarżając społeczność międzynarodową o neokolonialną ingerencję oraz chęć rozbioru Sudanu. Wysłanników ONZ i MTK nie wpuszczał i utrudniał wszelką pomoc humanitarną. W 2005 roku Unia Afrykańska wysłała do Darfuru siły pokojowe. Misja ta, całkowicie nieskuteczna, spowodowała jednak, że temat Darfuru wypadł z orbity zainteresowania światowych mediów. Ale w Darfurze nic nie uległo zmianie i po dwóch latach świat musiał sobie przypomnieć o wciąż trwającym ludobójstwie. Media obiegły dramatyczne zdjęcia zmasakrowanych zwłok i głodujących uchodźców. I w końcu, w sierpniu 2007 roku, po rocznych przepychankach, Sudan zgodził się na nową rezolucję Rady Bezpieczeństwa w sprawie nowej, mieszanej, wojskowej misji pokojowej ONZ i Unii Afrykańskiej w Darfurze (UNAMID). Wzmocnienie sił afrykańskich przez siły międzynarodowe (ONZ), zwiększenie ich liczebności i poszerzenie mandatu ma spowodować, iż ta misja będzie skuteczna. W tym samym czasie wzmożone zostały wysiłki na rzecz pokojowego rozwiązania konfliktu. W kwietniu 2007 roku zawarte zostało zawieszenie broni, które już po kilku dniach okazało się nieskuteczne. Na 27 października zaplanowano rozpoczęcie rozmów pokojowych w stolicy Libii Trypolisie ale część ugrupowań rebelianckich odmawia wzięcia w nich udziału. Z kolei rząd sudański powierzył sprawy związane z wewnętrznymi uchodźcami (IDP) i prowadzeniem dochodzeń w sprawie naruszeń praw człowieka w Darfurze, Ahmedowi Harounowi, który został oskarżony przez Urząd Prokuratora Międzynarodowego Trybunału Karnego o kierowanie zbrodniami przeciwko ludzkości w Darfurze. Misja UNAMID-u ma rozpocząć się 31 grudnia 2007 r. ale i tu piętrzą się problemy. Unia Afrykańska uległa żądaniom Sudanu by w misji brały udział wyłącznie wojska afrykańskie, które dotychczas nie radziły sobie z sytuacją. Reszta sił międzynarodowych ulokowana będzie po drugiej stronie granicy. Bo kryzys w Darfurze nie dotyczy jedynie Sudanu ale również sąsiednich krajów: Czadu i Republiki Środkowoafrykańskiej. Perspektywy zarówno misji jak i rozmów pokojowych pozostają więc mgliste, a sytuacja w Darfurze nieustannie się pogarsza. Jedynym realnym efektem podjętych decyzji było to, że ludzie znów zapomnieli o Darfurze. Dzisiaj na wiadomość o wysyłaniu wojsk do Czadu ta sama opinia publiczna, która z przerażeniem oglądała obrazki z Darfuru pyta: „Po co jedziemy na nową wojnę?”.

Niespokojny region

Haruna wziął patyk i na piasku narysował dwie kropki. „Widzisz? To są ich przejścia graniczne”. Potem zaczął rysować kreski wokół tych punktów. „Pustynia jest wielka a granice to tylko te punkty. My tu żyjemy od tysięcy lat. Jak oni mogli nam zablokować granice?” – śmiał się Haruna, Tuareg z Nigru. W latach dziewięćdziesiątych brał udział w tuareskiej rebelii, która ogarnęła Niger i Mali. Rządy tych dwóch państw uzgodniły z Algierią zamknięcie granicy co miało zmusić Tuaregów do poddania się bo życie Tuaregów zależy od przemytu żywności przez Saharę z Algierii oraz Libii. Ale z zablokowania granicy nic nie wyszło bo jak można zablokować pustynię? I tak jest na całej Saharze tylko o ile na zachodzie, w Nigrze czy w Mali przemyca się żywność tak w Sudanie przemyca się śmierć. Do Czadu i Republiki Środkowoafrykańskiej. Oba kraje nawet bez importu sudańskiej przemocy mają dość własnych problemów.
Sudan ma zasłużoną opinię największego rozbójnika Afryki. W Złotym Rogu Afryki wspiera islamistów w Somalii, destabilizację polityczną w Etiopii, Erytreę w wojnie z Etiopią, choć i z Erytreą stosunki ma nie najcieplejsze. Jeszcze większy ma wpływ na destabilizację sytuacji u swoich zachodnich i południowych sąsiadów: poza wspomnianym Czadem i Republiką Środkowoafrykańską chodzi również o Ugandę i częściowo Demokratyczną Republikę Kongo. W 10-milionowym Czadzie od 1990 roku rządzi Idriss Deby, który objął władze obalając swojego poprzednika Hissene Habre, korzystając przy tym z pomocy Sudanu i Libii. Habre, który sam objął władzę w wyniku wojny domowej, w której jego przeciwnicy wspierani byli przez Libię, oskarżany jest o zamordowanie ok. 40.000 przeciwników politycznych. Od 17 lat żyje spokojnie na wygnaniu w Senegalu. Deby, który sam pochodzi z jednego z zamieszkujących Darfur plemion tj. Zaghawa, był szefem sił zbrojnych pod rządami swojego poprzednika i dowodził wojskami Czadu w czasie wojny z Libią. Nie przeszkodziło mu to jednak uciec właśnie do Libii, gdy został oskarżony przez Habre o przygotowywanie przewrotu. Chodziło przy tym o konflikt między Zaghawa i Gorane – plemieniem, z którego pochodzi Habre. Z Libii przeniósł się później do Darfuru skąd rozpoczął ofensywę zbrojną zakończoną obaleniem Habre. Mimo pomocy libijskiej stosunki Czad-Libia pozostały jednak napięte do dziś, gdyż konflikt z Libią związany był z aspiracjami tego państwa do roli regionalnego mocarstwa i sprawowania kontroli nad posiadającym ropę Czadem. Niemal cała pierwsza dekada rządów Deby upłynęła pod znakiem wojny z rebeliantami z południa Czadu. Z kolei w latach 1998 – 2002 walki przeniosły się do północnego regionu Tibesti. Niemniej prawdziwą katastrofą był dla Czadu wybuch walk w Darfurze. Przez granicę ciągnęły nie tylko tysiące uchodźców ale i podążający w ślad za nimi oprawcy z janjaweed, a także rebelianci. Janjaweed wspierani przez armię sudańską zaczęli organizować ataki na przygraniczne miasta, palić wsie, niszczyć uprawy i zabijać bydło. To oznaczało dla tutejszych mieszkańców głód i ucieczkę. W 2005 roku we wschodnim Czadzie powstały ugrupowania rebelianckie wspierane przez Sudan. Powiązania plemienne spowodowały z kolei, iż Czad zaczął wspierać rebeliantów w Darfurze. Otwarty konflikt wybuchł w grudniu 2005 r. Rebelia w Darfurze, która tam doprowadziła do ludobójstwa przekroczyła granicę, wywołując nie tylko wojnę domową ale i wojnę między Czadem i Sudanem. W styczniu 2007 r. według ONZ-owskich raportów w obozach dla uchodźców w Czadzie znajdowało się 233 tysiące uchodźców z Sudanu i 113 tysięcy wewnętrznych uchodźców z Czadu.

Niestety katastrofa humanitarna spłynęła rzeką krwi nie tylko do Czadu ale również do Republiki Środkowoafrykańskiej, która też graniczy z Darfurem. To kraj o dość barwnej historii postkolonialnej. Niestety dominująca barwą jest kolor krwi. W latach 1966 – 1979 rządził tu Jean-Bedel Bokassa, były kapitan francuskiej armii kolonialnej, przyjaciel prezydenta Francji Valerego Giscard d’Estaing’a, którego często gościł na polowaniach. Bokassa w 1976 roku ogłosił się cesarzem, a w kwietniu 1979 r. kazał zabić 100 dzieci – uczniów. Powodem była odmowa chodzenia w drogich mundurkach, zaprojektowanych przez samego cesarza. Cesarz nie tylko kazał dzieci zabić ale je też postanowił zjeść. Po obaleniu uzyskał azyl we Francji. Kanibalizm nie wzruszył przyjaźni z późniejszym ojcem europejskiej konstytucji. W 1993 r. władzę objął były premier za Bokassy - Ange-Felix Patasse, którego rządy doprowadziły już w 1996 r. do masowych niepokojów, a w 2001 r. do próby przewrotu utopionego we krwi przy pomocy sprowadzonych z Demokratycznej Republiki Konga tamtejszych rebeliantów Jean-Pierre’a Bemby (Mouvement de Liberation du Congo - MLC). Późniejsze zbrodnie popełnione w Republice Środkowoafrykańskiej przez Patasse i Bembę przeciwko ludności cywilnej w walce z rebeliantami Francois Bozize są obecnie przedmiotem postępowania karnego przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym. W 2003 r. Patasse został obalony a nowym prezydentem został Bozize i choć sytuacja w Republice Środkowoafrykańskiej uległa względnej poprawie to wkrótce powstały 2 ugrupowani rebelianckie: byłych stronników Patasse i części byłych sojuszników Bozize. I choć rząd Bozize nawiązał współprace z takimi instytucjami jak Międzynarodowy Trybunał Karny to w ciągu 2007 roku raporty organizacji humanitarnych wskazywały na eskalację przemocy i masakry popełniane zarówno przez wojska rządowe jak i rebeliantów. W takiej sytuacji, w maju 2007 r. do prowincji Sam Ouandja w Republice Środkowoafrykańskiej nadciągać zaczęli uchodźcy z Darfuru uciekający po ofensywie janjaweedow przy granicy Sudanu i Republiki Środkowoafrykańskiej. Obecnie w Republice Środkowoafrykańskiej znajduje się 173.000 wewnętrznych uchodźców i około 1.500 uchodźców z Darfuru. Nad tym biednym państwem ze słabą armią zawisła groźba powtórki z sytuacji w Czadzie.

To wciąż nie koniec powiązań w tej pajęczynie przemocy. Bemba do niedawna był wiceprezydentem Demokratycznej Republiki Konga. Został nim w 2003 r. jako lider jednego z głównych ugrupowań rebelianckich MLC w drugiej wojnie kongijskiej 1998-2003 r., która pochłonęła rekordową nawet jak na Afrykę liczbę ok. 3.800.000 zabitych. Pokój w DRK jest kruchy a w prowincji Północne Kivu wciąż toczą się krwawe walki z rebeliantami, choć świat już o DRK zapomniał. W sąsiedniej prowincji Iturii, najbardziej doświadczonej przez drugą wojnę kongijską, znajdują się obecnie obozy ugandyjskich rebeliantów z Lord’s Resistence Army. W czasie wojny północ-południe w Sudanie LRA korzystała ze wsparcia rządu w Chartumie, posiadając swoje bazy w Sudanie. Sytuacja zmieniła się po przejęciu władzy nad południowym Sudanem przez dawnych rebeliantów, których w odpowiedzi na sudańskie wsparcie LRA wspierał z kolei rząd ugandyjski. LRA zmuszona do opuszczenia Sudanu przeniosła się do DRK i osłabiona rozpoczęła negocjacje z rządem. Obecnie trwa zawieszenie broni ale porozumienie nie zostało zawarte. Najmniejsza iskra może doprowadzić i tu do ponownego wybuchu. Niesiemy nadzieję a stawka jest ogromna

Takie jest błędne koło powiązanych ze sobą konfliktów łączących pół Afryki. Łatwość rozprzestrzeniania się przemocy przez granice sąsiadujących państw wynika z dwóch rzeczy. Nieszczelności granic i ich sztuczności. Granice państw powstały według granic kolonii, a te nie miały zbyt wiele wspólnego z granicami plemiennymi. Dlatego Zaghawa mieszkają i w Czadzie i w sudańskim Darfurze, a Sara zarówno w Czadzie jak i w Republice Środkowoafrykańskiej. Takie przykłady można mnożyć. W takiej sytuacji przemieszczanie się przez granice i wspieranie swoich po drugiej stronie jest oczywiste. A skoro wróg mojego wroga jest moim sojusznikiem tworzy się potężna układanka przemocy. Przyczyn jest oczywiście więcej, a eskalacja przemocy powoduje, że pierwotne cele polityczne różnych zbrojnych grup toną w praktyce zwykłego bandytyzmu: rabunków, gwałtów, mordów i porwań.

Ale wcale nie musi tak być i nie wszędzie tak jest. Afryka się zmienia, choć słuchając kolejnych doniesień z Sudanu i orbity jego destrukcyjnych działań, trudno w to uwierzyć. Ale po drugiej stronie Sahary, w Nigrze, Mali czy w Mauretanii krew się nie leje, choć są to kraje jeszcze biedniejsze. Tutejsza ludność też jest zróżnicowana etnicznie, a przeszłość często pełna przemocy. A jednak krajom tym udało się wyrwać z tego zaklętego kręgu. 15 lat temu Mali a 8 lat temu Niger wkroczyły na drogę demokracji i choć jest to bardzo skomplikowany proces to od tego czasu w krajach tych panuje spokój. W Mauretanii w sierpniu 2005 wojsko obaliło tamtejszego prezydenta Tayę oskarżając go o autorytaryzm. Pucz ten okazał się nową jakością. Wojsko nie tylko dotrzymało obietnic organizując w listopadzie 2006 r. wybory parlamentarne, a w marcu 2007 r. prezydenckie ale umożliwiło rzeczywisty pluralizm w czasie kampanii i zakazało udziału w nich jedynie… sobie. Gdy w grudniu 2007 r. jechałem przez Mauretanię nie widziałem ludzi zastraszonych, lecz pełnych nadziei na lepsza przyszłość. Na to, że wraz z demokracją przyjdzie poprawa ich sytuacji materialnej. Gdy jechałem przez mauretańskie miasta mury obwieszone były dziesiątkami plakatów kandydatów z różnych ugrupowań w tym także kobiet. Wyniki zostały uznane przez przegranych a frekwencja wyborcza przekroczyła 70 %.
A więc można przywrócić nadzieję i przerwać ten krąg przemocy. I dlatego Polska wysyła 350 żołnierzy do Czadu. To nie jest żadna „nowa wojna”. Celem nie są akcje bojowe, lecz operacja defensywna: ochrona ludności cywilnej, uchodźców oraz uszczelnienie granic. By przerwać choć jedno ogniwo w tym kręgu. A stawką nie jest życie tysięcy ludzi lecz milionów.

Witold Repetowicz


Tekst został opublikowany również przez portal Polskiego Radia


PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Czy musimy kochać Izrael? O polskiej polityce bliskowschodniej
AutorPixelredakcjaPixelDodano: Pixelśroda, 17 października 2007 340Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Uparcie tłumaczę moim znajomym (tym związanym z organizacjami żydowskimi) od jakiegoś czasu - pozwólcie ludziom was nie lubić. Właściwie nie powinienem tego tutaj pisać - ale mam niestety niewyparzony jęzor i gadam stanowczo zbyt dużo - tam gdzie nie muszę. No więc mówiąc szczerze chyba nie do końca mnie rozumieją. Mam nawet wrażenie że moje tłumaczenia spotykają się z brakiem zrozumienia - albo - ignorancją.

Dziś izraelska prasa opisuje sprawe klipu LPR - http://www.ynetnews.com/articles/0,7340,L-3460362,00.html . Oprócz Yedioth Ahronoth pisza też o tej sprawie inne izraelskie gazety. W Polsce protestuje organizacja młodzieży izraelskiej. Zewszad dostaje się biednemu Giertychowi jako "antysemicie". Także na polskich forach izraelskich temat wywołał żywe dyskusje. I właśnie to skłoniło mnie do napisania tej notkii. Spot LPR to szczyt hipokryzji - Roman Giertych po prostu chwyta się brzytwy bo werdykt wyborców prawdopodobnie skaże jego i LPR na polityczny niebyt (choć na pewno dostaną 3 procent które niejako pozwolą im unosić się wciąż na wodzie). Co mozemy jednak zobaczyć w samym klipie? Kaczyńskiego w Izraelu z "nowymi sojusznikami" - czyli USA i Izraelem. Czy jest w tym jakiś element antysemityzmu? Współprowadzony przeze mnie portal http://www.europa21.pl od 2 lat opisuje dlaczego jesteśmy w Iraku i dlaczego decyzja o wysłaniu tam polskich wojsk była słuszna. Mało tego - od pewnego czasu w prasie izraelskiej pojawiają się informacje o tym że Polska jest najlepszym ambasadorem państwa Izrael w Europie. Czy mówienie o Polsce jako o sojuszniku Izraela i USA wymaga tak płytkiej i demagogicznej odpowiedzi jak zarzut "antysemityzmu"?

Wg mnie - absolutnie nie. Jak najlepsze stosunki Polska - USA - Izrael leżą jak najbardziej w polskim interesie. W zachodniej prasie nawet pojawiła się - nieco łechtająca nasza narodową dumę wizja "trójprzymierza" - Warszawa - Waszyngton - Tel Awiw. Wizja bardzo - bardzo naciągana. Na razie Polska bowiem w amerykańskiej strategii zajmuje miejsce daleko nie tylko za Izraelem ale także za Arabią Saudyjska lub Pakistanem. Do miana 3 członu owego trójprzymierza niedługo aspirować będzie mógł taki gigant jak Indie. Więc musimy nasze emocje na razie trzymać na uwięzi.

Politycy LPR po prostu złapali brzytwę - jeszcze parę tygodni temu razem - ramie w ramię z innymi polskimi eurodeputowanymi - LPR protestował przeciwko propalestyńskiej konferencji na łamach europarlamentu. Problem w tym że taka postawa nie znalazła wyrazów wdzięcznosci i własciwie nie przełożyła się na żadne profity - wiec - na kilka dni przed wyborami - uderzenie w całkowicie inną nutę - wydaje sie być zrozumiałe.

Problemem polskiej polityki zagranicznej - w tym szczególnie w odniesieniu do Bliskiego Wschodu - wydaje się całkowity brak wymiernych celów ktore chcemy jej obecnym ksztaltem osiągnąć. Bo czy chodzi nam tylko o "sympatię" wujka Sama? Czy to jednak nie "za mało"? Również o Izraelu - jako o bliskim sojuszniku naszego kraju - mówi się wciąż z pewną "nieśmiałością" - choć tutaj przyczyny są bardzo zróżnicowane - i wina nie lezy tylko po naszej stronie.

Stanowisko LPR można krytykować jako hipokryzję. Jako stanowisko które wcale nie służy dobru naszego kraju. Lub po prostu jako - głupie. Jeśli chodzi o wizję polityki zagranicznej która przedstawia Jarosław Kaczyński - należy uznać że dużej częsci warto się z nią zgodzić - Stany Zjednoczone są dla Polski naturalnym sojusznikiem - a polityka mocarstwowa tego państwa - leży także w naszym interesie. Oczywiscie pytanie czy PiS potrafi skutecznie działać w tej kwestii to juz zupełnie inna bajka. Ale LPR ma wszelkie prawa mieć inną opinię - tak samo jeśli chodzi o sojusz z USA jak i Izraelem. W demokratycznym państwie LPR może sobie nawet dowoli głosić konieczność bliskiego sojuszu z Rosją - co przecież w tej formacji nie byłoby niczym nowym. Może nawet pójść dalej - i wzorem radykalnej lewicy uwielbić nawet szalonego prezydenta Iranu - własnie za jego antyizraelskie stanowisko. Może? Może. Bo przecież mamy demokracje.

A stanowisko takie da się bardzo łatwo ośmieszyć i skompromitować nie używając argumentu antysemityzmu. Choćby dlatego żeby nie deprecjonować jego wartości. Nie ubliżając pamięci tysięcy pomordowanych Żydów - którzy stali sie ofiarami prawdziwego antysemityzmu.

Dajmy ludziom prawo nas nie lubić. Dajmy ludziom prawo być głupimi. Naprawdę - nic tak nie wzbudza niechęci jak zmuszanie do miłości.

A polska polityka bliskowschodnia potrzebuje szerokiej debaty - którą już niedługo mam nadzieję sie zacznie na nieco wyższym szczeblu - i o której szczególach mam nadzieję poinformuje bloggerów salonu 24 (oraz portalu czytelników portalu Europa 21) już niedługo.

Marcus Crassus



PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Zamachy w Iraku - jaka powinna być polska odpowiedź
AutorPixelMarcus_CrassusPixelDodano: Pixelwtorek, 09 października 2007 286Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
za: salon 24


Ostatnie wydarzenia w Iraku skłoniły juz do medialnej dyskusji "co robić". Dyskusji, której sensu zupełnie nie rozumiem - można mieć wręcz wrażenie że same zamachy są jedynie pretekstem do postawienia pewnych pytań - które próbuje się włączyć w kampanię wyborczą. Bo jak inaczej można postrzegać politycznego denata Romana Giertycha który wygraża wszystkim wokoło, iż osoby odpowiedzialne za wysłanie polskich wojsk do Iraku powinny stanąć przed Trybunałem Stanu. Pomimo dramatu jakim była śmierć funkcjonariusza BOR fakty są takie że mielismy do czynienia zaledwie z dwoma - do tego nieudanymi - zamachami. Trudno powiedzieć co chcieli osiągnąć terroryści - wydaje się że być może rzeczywiście jakaś komórka dostała polecenie przygotowania zamachów przeciwko Polakom - jednak ich "siła" i skala wskazuje iż albo nasze i sojusznicze służby zabezpieczające działaja wyjątkowo dobrze - i terroryści nie są w stanie przeprowadzić ataków naprawdę skutecznie (proszę zauważyć że polska ambasada nie mieści się wciąż w obrębie ufortyfikowanej Zielonej Strefy) - albo tak naprawdę nie stanowimy dla nich priorytetowego celu . Powodów może być sporo - i wcale nie jest nim podkreślany przez "niedzielnych" komentatorów (taki komentarz zauważyłem choćby tutaj w salonie 24) fakt iż "Polacy wierzą w Boga" bo dla terrorystów jesteśmy po prostu niewiernymi - niewiernymi którzy wcale nie są darzeni szczególną sympatią ze względu na religijną tradycję (prezydent Iranu podczas jednego ze swoich przemówień wskazał jako najbardziej dramatyczne wydarzenie z historii islamu pewne wydarzenie sprzed 300 lat kiedy został powstrzymany zwycięski marsz islamu przez świat - nawiązując wprost do bitwy pod Wiedniem.



Powodów dla których nie stanowimy dla terrorystów priorytetowego celu jest kilka - po pierwsze nie jesteśmy kojarzeni z kolonialną przeszłością. W irackim ani muzułmańskim myśleniu nie pojawia się osoba Polaka - tak jak związanego z polityką bliskowschodnią Amerykanina bądź Brytyjczyka. Nie zajmujemy sie też żadnym strategicznie ważnym miastem - jak np Bagdadu lub Basry. Co więcej - z racji położenia naszej strefy starcia w jakich braliśmy udział dotyczyły głównie bojowników szyickich - a nie sunnickich którzy sa znacznie lepiej wyszkoleni i zorganizowani - oraz mogą być członkami komórek Al-Kaidy. Pomimo, iż nasi żołnierze wzięli udział w bardzo wielu skutecznych akcjach (podczas jednej z bitew w czasie tzw powstania Al-Sadra w jednym z miast nasi żołnierze bez strat własnych zabili ponad 50/60 terrorystów. Byli na tyle skuteczni że na jednym z zachodnich portali poświęconych wojskowości opisywano, jak po tych wydarzeniach w jednej z dzielnic pojawiło się kilku Sadrystów z flagami, których jednak błyskawicznie przepędzili sami mieszkańcy z krzykami iż "zaraz przybiegną Polacy i wszystkich zabiją") to rejony gdzie operuje "partyzantka" sunnicka należą do najbardziej niebezpiecznych. W świadomości Irakijczyków jest wciąż obecny pozytywny wizerunek Polaka - i brak tragicznych incydentów - jak np przypadkowych śmierci cywili lub morderstw popełnianych przez żołnierzy - sprawia iż ten wizerunek wcale nie ucierpiał - a jeśli w oczach niektórych ucierpiał - zostal poprawiony w oczach jeszcze innych.

Pytania o zasadność ucieczki z Iraku po tych wydarzeniach są wręcz śmieszne. Szczególnie w pozytywnym świetle zaprezentował sie tutaj PiS i prezydent Lech Kaczyński który wyjątkowo pięknymi słowami pożegnał zabitego w obronie naszego ambasadora funkcjonariusza.

http://www.europa21.pl/Article10742.html

Bartosz Orzechowski zginął śmiercią bohaterską, broniąc życia ambasadora Rzeczypospolitej. - Zginął walcząc do końca, mimo bardzo ciężkich odniesionych ran. Jego śmierć przypomina mi żołnierzy oddziałów szturmowych Armii Krajowej, legionistów marszałka Piłsudskiego. Przypomina mi najlepsze tradycje naszych sił zbrojnych, najlepsze tradycje polskiego bohaterstwa. Wiedzcie jednak, że wasz syn oddał życie w dobrej sprawie, w sprawie walki z tymi, którzy chcą nasz świat zamienić w piekło. Musimy z nimi walczyć i musimy postępować czasem tak, jak wasz syn (....) (Jesteśmy tam) nie dlatego, że lubimy wojnę, tylko dlatego, że leży to w interesie tej cywilizacji, do której należymy, i leży w to w interesie naszego państwa".

Zarówno w Iraku jak i w Afganistanie nie jesteśmy krwawymi okupantami, jak stara sie nas przedstawić radykalna lewica (w tym zakresie zwykła lewica w Polsce prezentuje znacznie rozsądniejszy punkt widzenia niż jej zachodni koledzy) ale ludźmi którzy obalili władzę brutalnego i krwawego dyktatora oraz zbrodniczy reżim Talibów (my - mam na myśli wojsko polskie i naszych sojuszników).To nie polscy żołnierze każdego dnia wysadzają kobiety i dzieci na bagdadzkich bazarach. Nie robi tego również "irackie AK" jak bluźnierczo skrajna lewica potrafi nazywać irackich bandytów. Robią to zwykli, pozbawieni honoru i zasad terroryści. Którzy w imię własnych interesów mordują zwykłych, pragnących jedynie pokoju i szcześliwego zycia ludzi. Odpowiedzią na falę terroru nie powinno byc wycofanie polskich jednostek - powinno byc zwiększenie pomocy ze strony innych państw ONZ i NATO - i powinno zdarzyć sie to już wiele lat temu. Niestety przywodcy państw zachodniej Europy potrafią jedynie machać białymi świstkami przed swoimi obywatelami i krzyczeć "przywieźliśmy wam pokój". Symbolem poświęcenia Europy - i słuszności jej polityki na zawsze pozostaną muzułmańscy jeńcy wymordowani w Srebrenicy. Zabijani na oczach europejskich zolnierzy.

W Iraku mamy do wypełnienia pewną misję - i nie może być mowy o zmianie terminów. Byłby to wręcz szokujący dowód słabości dla wszelkiej maści terrorystów. Zresztą - jak napisałem - pytania i sensowność kontynuacji misji w Iraku zostały zadane przez polityczne trupy i media - w Polsce wpływ Iraku i Afganistanu na wynik wyborczy jest minimalny - tematy te - nawet jak są momentami gorące - nie mają żadnego praktycznego znacznia - można je porównać w pewien sposób do dyskusji o karze śmierci - pomimo gigantycznej przewagi jej zwolenników wpisanie jej w hasla wyborcze nijak nie przekłada się na wzrost poparcia - inaczej UPR od wielu lat samodzielnie rzadziłoby w Polsce...

Na razie jednak zamachy sa silnym sygnałem dla służb wewnętrznych - dziś może jeszcze nie - ale za parę lat - w związku z przynależnością do bliskich sojuszników USA - terroryści moga pokusić się o przeprowadzenie zamachu na polskiej ziemi. Zamachu ktory byłby w skutkach o wiele bardziej tragiczny. Na razie zamach taki jest trudny do wyobrażenia - w naszym kraju nie ma większej mniejszości muzułmańskiej - ktora jest niezbędna aby terroryści mieli zaplecze informacyjne i infrastrukturalne - dopóki ta mniejszość nie będzie liczna i zradykalizowana - terroryści maja niezwykle trudne warunki operacyjne - choć już teraz - czy tego chcemy czy nie - pojawiają sie sygnały iż tacy radykałowie istnieją i będą coraz liczniejsi - na jednym z muzułmańskich portali swego czasu pojawiły sie m.in żale młodej muzułmanki iż Kalifat nie podbił kiedyś Polski oraz np materiały wprost informujące iż islam jest jedyną droga dla Arabów do zdobycia władzy nad światem (monitoringiem tego typu zjawisk zajmuje się m.in współprowadzony przeze mnie portal europa21.pl).

Niewątpliwie należy jednak rozważyć sensowność dłuższego pozostawania w Iraku - poza wyznaczone terminy. Które to powinno byc określone całkowicie na zasadzie analizy zysków i strat - wojna ta jest wojna sluszną - ale Polska jest biednym krajem - nie możemy nawet równać się do naszych potężnych sojuszników - jeśli sojusznicy Ci uważają nas za wartościowego partnera - powinni to udowodnić. Mówiąc nieco populistycznie i demagogicznie - kilka psujacych się F-16 które kupiliśmy za grube pieniądze - to siłny sygnał dl Polaków - iż na razie polityka wobec Iraku i USA rozgrywana jest bardzo niedobrze.



PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Izraelskie dzieci: fakty, liczby, ofiary wojny
AutorPixelgrzegorz_jakubczykPixelDodano: Pixelsobota, 29 września 2007 647Pixelraz(y) oglądano.

Polecane


Izraelskie dzieci i młodzież: fakty

  • według danych statystycznych, w Izraelu, w ponad 7-milionowym społeczeństwie żyje 2.122.700 dzieci (dzieci stanowią około 30% izraelskiej populacji); wg. art.1 ONZ-owskiej Konwencji Praw Dziecka: "DZIECKO" oznacza każdą istotę ludzką w wieku poniżej 18 lat"

  • 35% wszystkich dzieci w Izraelu (ponad 600 tys.) żyje poniżej granicy ubóstwa (ponad 20% Izraelczyków żyło w 2006 roku poniżej granicy ubóstwa, mimo wzrostu gospodarczego stopa bezrobocia w kraju osiągnęła historycznie najwyższą kwotę 8,4% ). Eksperci radzą i proponują rozwiązać problem poprzez lepsze kształcenie, zmiany w zasiłkach na dzieci, oraz redukcję pracowników z zagranicy, których skusiła wizja dobrej pracy i planują zostać w Izraelu na stałe.

  • 17 % dzieci w Izraelu otrzymuje pomoc socjalną – według rocznego raportu Narodowej Rady ds. Dzieci opublikowanemu 27 grudnia 2006, liczba dzieci otrzymujących pomoc z urzędu pomocy socjalnej w ostatnich pięciu latach wzrosła o 40%. Jednocześnie raport stwierdza wzrost liczby dzieci odwiedzanych przez pracowników socjalnych z powodu molestowania lub zaniedbania o 120% w ostatnich 20 latach.

  • Kto zdecyduje się jako młody człowiek z powodu swojej wielkiej miłości do kraju i ludzi samotnie wyemigrować do Izraela i potem służy w armii, należy do grupy „samotnych żołnierzy”. Większość z nich służy w siłach zbrojnych IDF. Czasem zatajają gdzie przebywają by nie niepokoić swoich rodzin. Ich liczbę szacuje się na 9.000. Aż 70% z nich pochodzi z krajów drugiego i trzeciego świata jak dawne kraje ZSRR, 15% z krajów europejskich, a 15% z Izraela, z rozbitych lub biednych rodzin. Młodzi mężczyźni służą 3 lata, kobiety 20 miesięcy. Kto zapisze się do jednostek specjalnych tego służba trwa jeszcze dłużej. Na osobiste wydatki otrzymują miesięcznie 300 NIS (szekli = ok. 54 Euro). W jednostkach liniowych kwota ta podwaja się. Większość żołnierzy otrzymuje dodatkowo wsparcie od swoich rodzin. IDF troszczy się o samotnych żołnierzy. Ich przełożeni robią wszystko by znaleźć im „rodzinę zastępczą”, która zapewni im wsparcie emocjonalne i materialne. Wiele rodzin zwłaszcza te z kibuców adoptuje samotnych żołnierzy i troszczy się o tych młodych ludzi, zapewniając im mieszkanie podczas weekendów i świąt. Wielu innych jednak na wolny czas wybiera swoje puste mieszkanie preferując prowadzenie niezależnego życia.




Wiadomości: Ahmedineżad lepszy niż Stalin i Goebbels razem wzięci
AutorPixelshapurPixelDodano: Pixelsobota, 29 września 2007 592Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
W czasie swojego „wykładu” na Columbia University w Nowym Jorku Mahmoud Ahmedineżad miał rację w dwóch kwestiach. Nawet w tych dziedzinach nauki, w których wydaje się, iż przedmiot jest należycie rozpoznany, warto kontynuować badania. Wydawałoby się, że socjotechnika totalitarna w XX wieku osiągnęła już swoje szczyty tymczasem Ahmedineżad udowodnił, że tak nie jest i że doszedł do nowych rozwiązań. To też sprawia, iż miał on rację również i w drugiej kwestii – tak, on także jest wybitnym naukowcem. Przebijającym swoimi osiągnięciami akademika Stalina, jak wiadomo, najwybitniejszego językoznawcę wszechczasów.
Gdy po układzie Sikorski-Majski polskie władze pytały się Stalina o los polskich oficerów ten odpowiedział, że nie wie co się z nimi stało i że być może uciekli do Mandżurii. Gdy odkryto groby katyńskie Sowieci stwierdzili, że to Niemcy popełnili tę zbrodnię. Tymczasem… No właśnie … Jacy oficerowie? Jaki Katyń? Nie ma i nie było żadnych oficerów ani żadnych grobów. Zdjęcia? Ktoś was wprowadził w błąd. Kto wam to powiedział? Taka reakcja byłaby zdecydowanie bardziej profesjonalna.
Ahmedineżad dokonał kolosalnego odkrycia na miarę Kolumba czy Kopernika i każdy tyran powinien się od dziś na nim wzorować. Ze słownika socjotechniki powinien zniknąć „styl goebelssowski” propagandy, zastąpiony przez „styl ahmedineżadowski”, a dzień 24.09.2007 r. powinien przejść do historii jako „przewrót ahmedineżadowski” w socjotechnice. Nie należy tłumaczyć się z niewygodnych faktów, nie należy też odmawiać komentarza, nie należy interpretować niewygodnych faktów, należy natomiast tworzyć rzeczywistość równoległą. Prawdopodobieństwo przekonania do niej innych ludzi jest co najmniej równe o ile nie większe niż w przypadku przekonywania, że polscy oficerowie uciekli do Mandżurii, a w Auschwitz cyklon B używano do dezynfekcji ubrań. Należy jednak podkreślić, iż nie chodzi tu o zaprzeczanie podejrzeniom, lecz faktom które są udokumentowane przez zdjęcia, filmy, relacje świadków, czy wręcz nawet własne media reżimu. Wiadomo, iż rozwój mediów elektronicznych spowodował, iż świat staje się coraz bardziej globalną wioską i ukrywanie pewnych faktów, zbrodni, masakr, staje się praktycznie niemożliwe. W Holokaust w czasie II wojny światowej długo nie wierzono, gdyż materiał dowodowy nie był tak bogaty, a rzecz wydawała się nieprawdopodobna ze względu na swój koszmarny charakter. Co więc powinni robić przedstawiciele krwawej dyktatury opowiadając o wolnościach i raju jaki panuje w ich kraju i konfrontowani z dokumentacją dotycząca ich zbrodni? Odpowiedzmy na to pytanie streszczając występ Ahmedineżada do pytań i odpowiedzi.
Pytanie (Bollinger): Prośba o ustosunkowanie się do następujących faktów:
1. Brutalne represjonowanie naukowców, w tym dr Haleh Esfandiari, Parnez Azima oraz Kian Tadżbaksz. 210 osób straconych dotychczas od pocz. 2007 r., z czego tylko 5 września 21 osób, w tej ogólnej liczbie 2 dzieci, 30 osób powieszonych w lipcu i w sierpniu w ramach akcji dławienia wystąpień prodemokratycznych, wiele egzekucji wykonanych publicznie. Akcja represyjna wobec studentów i naukowców, spośród których wielu uwięziono. Dlaczego prześladuje się kobiety, homoseksualistów, bahaistów oraz intelektualistów? Dlaczego używa się prawa prasowego aby zakazać twórczości pisarzy krytykujących reżim?
2. Zaprzeczanie istnienia Holokaustu.
3. Zapowiedź zniszczenia Izraela.
4. Finansowanie terroryzmu – w szczególności Hezbollahu w Libanie oraz Hamasu i Islamskiego Jihadu w Palestynie. Dlaczego finansuje się organizacje prowadzące dobrze udokumentowaną działalność terrorystyczną wymierzoną w pokój i stabilność na Bliskim Wschodzie?
5. Destabilizacja sytuacji w Iraku. Dlaczego Iran prowadzi wojnę sojuszniczą w Iraku za pośrednictwem szyickich milicji, atakujących armię USA, uzbrajając je?
6. Program nuklearny. Dlaczego Iran odmawia dostosowania się do wymogów międzynarodowych w tym zakresie, gwałcąc zobowiązania złożone wobec agencji nuklearnej ONZ? Dlaczego reżim naraża Irańczyków na rezultaty sankcji gospodarczych i grozi światu nuklearną zagładą?
Odpowiedź (Ahmedineżad): Najpierw przydługa modlitwa w języku arabskim, potem inwokacja do Boga by przyśpieszył nadejście Mahdiego, następnie stwierdzenie, że przywitanie było niegrzeczne i kolejna długa tyrada o Wszechmogącym, prorokach i aniołach, o tym jak ważna jest nauka i wiedza, oświecenie gdy prowadzi do Boga i wtedy należy zagwarantować pełną wolność nauki i badań, tak jak jest to w Iranie, gdzie naukowcy (w domyśle – uczeni w Koranie ajatollahowie) oświecają ludzi. Ale są też upadłe, zdemoralizowane jednostki, naukowcy, którzy nie stosują się do wskazań bożych tylko kierują się materializmem, chciwością i generalnie złem. To prowadzi do ukrywania prawdy, służenia partykularnym interesom np. wykorzystywania wyimaginowanego problemu terroryzmu w celu naruszania wolności jednostek, podsłuchiwania i wywoływania wojen, oraz niedopuszczania do rozwoju naukowego innych krajów przez niektóre wielkie mocarstwa etc., etc. Następnie znów następuje szereg odwołań do proroków i pseudofilozoficzno-teologiczna tyrada, po czym stwierdzenie, iż on się tylko pyta dlaczego nie ma wyczerpujących badań nad Holokaustem żeby „wyjaśnić” ten problem i „jako naukowiec” zamierza prowadzić badania i zadawać pytania oraz oczekuje logicznych odpowiedzi a nie ataków. Dlaczego zamyka się w więzieniach „naukowców badających ten temat z innej perspektywy” (chodzi o osoby kwestionujące Holokaust). Dlaczego nie bada się wydarzenia historycznego „które teraz jest przyczyną tylu wielu potężnych katastrof” (tzn. nie Holokaust jest katastrofą tylko jakoby skutek Holokaustu jakim ma być w rozumieniu Ahmedineżada powstanie Izraela). I dlaczego Palestyńczycy płacą, za to że miał miejsce Holokaust skoro nie mieli z nim nic wspólnego (tą ceną ma być niby oczywiście samo istnienie Izraela). No i oczywiście irański program nuklearny jest pokojowy, wszystkie działania zgodne z wymogami IAEA, z którą Iran wzorowo współpracuje, a jedynie 2-3 monopolistyczne potęgi chcą narzucić swoje zdanie irańskiemu narodowi i odmówić mu należnych praw. A tak w ogóle to USA jest zagrożeniem dla pokoju i egzystencji świata bo ma największy arsenał broni nuklearnej.
Należy przyznać – pytanie i odpowiedź łączy jedno: są długie. Poza tym nic je nie łączy. Ani słowa o egzekucjach homoseksualistów czy bahaistów, prześladowaniu wymienionych z nazwiska intelektualistów, o dyskryminacji kobiet, o zapowiedziach zniszczenia Izraela i o groźbach pod adresem innych państw (np. zapowiedzi dowódcy irańskiej marynarki że w przypadku jakiegokolwiek konfliktu kraje Zatoki Perskiej zostaną zniszczone), o dowodach na militarny charakter nuklearnych badań Iranu.
Przyjrzyjmy się kolejnym pytaniom.
Pytanie: Czy rząd Ahmedineżada dąży zniszczenia Izraela jako państwa żydowskiego.
Odpowiedź: Jesteśmy za prawem narodów do samostanowienia i dlatego o przyszłości Palestyny powinni rozstrzygnąć Palestyńczycy-muzułmanie, Palestyńczycy-chrześcijanie i „Palestyńczycy – żydzi”. Naciskany, aby odpowiedział tak lub nie, czy chce zniszczenia Izraela, stwierdził, że to nie jest wolna wymiana zdań gdy jedna strona chce narzucić drugiej sposób odpowiadania i ani razu nie wypowiedział słowa Izrael.
Pytanie: Dlaczego Iran wspiera terrorystów?
Odpowiedź: To USA wspiera terrorystów bo na terenie USA i w okupowanym Iraku legalnie działa organizacja, która 26 lat temu zabiła szereg oficjeli irańskich. To Iran jest ofiarą terroryzmu. Problem w tym że gdyby nie mudżahedini ludowi, o których mówił Ahmedineżad (nie wymieniając ich nazwy) ajatollahowie nie doszliby nigdy do władzy. Potem jednak poddali ich represjom. Organizacja ta, choć nadal kontrowersyjna, nie prowadzi działań zbrojnych od wielu lat – w przeciwieństwie do wspieranych przez Iran organizacji – a i tak jest na liście organizacji terrorystycznych Departamentu Stanu. No i oczywiście znów mieliśmy zabieg socjotechniczny bo o związkach z Hezbollahem czy palestyńskimi terrorystami nie padło z ust Ahmedineżada ani jedno słowo. Zasada prosta: utopić temat w słowotoku półprawd na inny temat.
Pytanie: Dlaczego kobiety w Iranie pozbawiane są podstawowych praw i rząd Iranu nakłada drakońskie kary, w tym przeprowadza egzekucje, za homoseksualizm
Odpowiedź: Kobiety w Iranie cieszą się największą wolnością i szacunkiem na świecie, każdy Irańczyk cieszy się 10 razy bardziej jak mu się rodzi córka, a synowie i córki całują swoje matki w rękę. A poza tym to wszędzie karze się handlarzy narkotyków i morderców, Iran jest państwem prawa, które ściga zbrodniarzy. Na uwagę że pytanie dotyczyło homoseksualistów a nie handlarzy narkotykami Ahmedineżad udzielił słynnej już odpowiedzi: „ W Iranie, my nie mamy homoseksualistów tak jak wy w waszym kraju. My tego nie mamy w Iranie. W Iranie nie mamy tego zjawiska. Nie wiem kto wam powiedział, że my to mamy.” Dwóch nastoletnich gejów: Mahmoud Asgari i Ayaz Marhoni powieszonych na dźwigu 19 lipca 2005 r. w Maszhadzie to oczywiście fatamorgana.
Pytanie: Co Ahmadineżad chciał osiągnąć poprzez ten wykład i co by powiedział na Ground Zero gdyby pozwolono mu tam się udać?
Odpowiedź: No oczywiście żeby wyrazić szacunek dla ofiar tej wielkiej tragedii, jak można w ogóle uznać aby hołd ofiarom mógł kogoś obrażać! Nazywając 11 września wielka tragedią Ahmedineżad nie omieszkał jednak zrównać wielką tragedię 9/11 z „wielką tragedią – okupacja Iraku i Afganistanu” konstatując, iż trzeba wyjaśnić właściwie co się stało i kto za tym stał by rozwiązać w ten sposób problem Iraku i Afganistanu. No bo sugerowanie, że nie było żadnych terrorystów to oczywiście nie jest bezczeszczenie miejsca tragedii.
Pytanie: Czy Iran jest gotów do rozmów z USA.
Odpowiedź: Iran jest krajem przyjaznym dla wszystkich z wyjątkiem reżimu syjonistycznego. USA wspierało dyktaturę w Iranie (tzn. rządy szacha) i prześladuje embargami naród irański za to że wybrał suwerenność i demokrację ale i tak Iran wyciąga rękę do USA i z całą pewnością można rozmawiając rozwiązać wiele problemów. W pierwszej kolejności zapewne rozwiązanoby problem „reżimu syjonistycznego” likwidując Izrael, następnie rozwiązanoby problem obrazy Boga przez złych naukowców i dziennikarzy zakazując bluźnierstw (w koranicznym rozumieniu) a najlepiej oczywiście gdyby wprowadzono szariat w USA i wszyscy przeszli na islam.
Po opuszczeniu Columbia University Ahmedineżad miał kolejny występ, tym razem w National Press Club, gdzie na pytania odpowiadał przeważnie recytując Koran, wzywając Mahdiego lub stwierdzając że nic takiego nie ma miejsca, że dziennikarze mają złe informacje, a wolność kwitnie w Iranie. Odpowiadając na pytanie o 2 powieszonych irańskich dziennikarzy stwierdził, że w ogóle nie ma i nie było takich osób, a gdy podano mu ich nazwiska, stwierdził, iż nikogo takiego nie ma.
Reakcje na występ Ahmedineżada na Columbia University były różne. Najostrzej zareagował b. Prezydent Republiki Włoskiej Francesco Cossiga, który wysłał do Nowego Jorku bardzo emocjonalny list, w którym zrezygnował z doktoratu honoris causa Columbia University uznając występ Ahmedineżada za afront wobec 6 mln ofiar Holokaustu. W czasie jego wizyty w Nowym Jorku odbywały się też masowe demonstracje protestacyjne, które uchroniły Ground Zero (WTC) przed zbezczeszczeniem przez Ahmedineżada (zdecydowany sprzeciw wyraziły też władze NYC). Z drugiej strony, dzień po występie Ahmedineżada, pacyfiści zorganizowali w Waszyngtonie protest (uczestniczyło 25 osób) przeciwko demonizowaniu Ahmedineżada. Przedstawiciel protestujących, niejaki Langley, stwierdził, iż „wiadomo o co chodzi – o atak militarny na Iran”, a zapytany o wypowiedzi Ahmedineżada na temat Holokaustu i homoseksualistów udzielił odpowiedzi, która rzuca na kolana: „To nie ma nic do rzeczy, to jest interesująca dysputa filozoficzno-teologiczna, którą prowadzi się przy filiżance kawy”. Mentalność współczesnych pacyfistów zasługuje jednak na uwagę nie tylko psychiatrów. Wiadomo bowiem że w przeszłości pacyfiści na Zachodzie byli głęboko infiltrowani przez KGB i GRU, a ich działalność była wspierana sowieckimi pieniędzmi. Obecnie mamy do czynienia z identycznym paradygmatem tylko, że w miejsce komunizmu wstąpił islamofaszyzm. No i jak widać nie brakuje też naiwnych głupców, którzy w swojej nienawiści do „imperializmu amerykańskiego” pokochają każdego kto również tego „imperializmu” nie cierpi, choćby nienawidzącym naiwniakiem był gej, a nienawidzącym cynikiem ktoś kto nieletnich gejów wiesza na dźwigach budowlanych.
Wracając jednak do reakcji na zaproszenie Ahmedineżada na Columbia University. Większość kandydatów na prezydenta zaprotestowała przeciwko temu, w tym wszyscy republikańscy (najostrzej Romney, który jeszcze jako gubernator Massachusetts, odmówił ochrony b. prezydentowi Iranu, Chatamiemu, gdy ten również postanowił udzielać „wykładów” na amerykańskich uczelniach) oraz Hillary Clinton. Barack Hussein Obama stwierdził, ze „prawdopodobnie” nie zaprosiłby Ahmedineżada na miejscu władz nowojorskiej uczelni ale spotkałby się z Ahmedineżadem. Co ciekawe Bush również stwierdził, iż „nie wie” czy zaprosiłby Ahmadineżada na Columbia University, co świadczy o tym, że Bush całkowicie się zagubił z powodu niepowodzeń i spadającej popularności.
Władze Columbia University nie są „rasistami starej daty” jak ich nazwał Cossiga, są raczej nieodpowiedzialnymi naiwniakami, parafrazując Roberta Kagana: chcącymi żyć na Wenus i stosującymi wenusjańskie zasady wobec ludzi z Marsa. Praca Kagana „Of power and paradise” była głośna ale najwyraźniej jego stwierdzenie, że z ludźmi cywilizowanymi należy prowadzić dialog cywilizowany, a w dżungli taki jaki obowiązuje w dżungli, nie dotarła do percepcji władz Columbia University. Prezydent uczelni Lee Bollinger wyjaśniał, iż zaproszenie Ahmedineżada nie oznacza popierania go, lecz jest triumfem wolności słowa jaka panuje w USA (z czym zresztą zgodził się Bush) i przygotował w istocie piękną mowę, pełną kłopotliwych pytań. Problem w tym, że p. Bollinger założył, że dialog będzie prowadzony według „wenusjańskich” zasad, a gość przybył z Marsa i nie miał najmniejszej ochoty zwracać uwagę na jakieś pytanie. On tam przybył w celu wygłoszenia tyrady. Projekcji swojej rzeczywistości i znalezienia kolejnych wyznawców tej rzeczywistości w sercu wroga, bo kropla która drąży skałę sama w sobie nigdy nie jest groźna a w rezultacie niszczy skałę. Pytania o wieszanych homoseksualistów, mordowanych i więzionych intelektualistów, dziennikarzy czy studentów, dyskryminowane kobiety, plany zniszczenia Izraela nie okazały się kłopotliwe dla Ahmedineżada. No bo… jakie w ogóle pytania? Jacy homoseksualiści? Jaki Holokaust? O co w ogóle chodzi….? Ktoś was wprowadził w błąd?
I to powinno być ostrzeżenie dla wszystkich entuzjastów raportów Baker&Hamilton, dla naszych rodzimych Kuźniarów, dla ludzi pokroju Obamy, dla wszystkich tych, którym się wydaje że z dialogu z irańskim reżimem ajatollahów może wyniknąć coś pozytywnego. Oni będą zawsze stosować ahmedineżadowski styl propagandowy, tzn. kolokwialnie mówiąc rżnąć głupa, mówić o gruszce gdy my o pietruszce, a na kłopotliwe pytania odpowiadać recytacjami Koranu, wzywaniem Mahdiego czy opowieściami o Adamie rozmawiającym z aniołami. Nie mam jednak złudzeń. Naiwnych Wenusjan będzie przybywać.



PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

Wiadomości: Irackie dzieci: Fakty, liczby, pogarszająca się sytuacja
AutorPixelgrzegorz_jakubczykPixelDodano: Pixelpiątek, 28 września 2007 518Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Na początek zapraszam do obejrzenia filmu o irackich dzieciach, a następnie do przeczytania artykułu - na podstawie obejrzanego filmu oraz przeczytanego mojego artykułu o irackich dzieciach, zachęcam do wyciągania rozsądnych wniosków:



Irackie dzieci: fakty

  • Dzieci mieszkające w Iraku są uwikłane w wojnę po raz trzeci w ciągu 20 lat. Prawie połowa populacji zamieszkującej Irak nie skończyła jeszcze 18 lat.

  • UNICEF alarmuje, że ponad 4,5 miliona irackich dzieci jest niedorozwiniętych. Jedno irackie dziecko na dziesięć w wieku poniżej pięciu lat ma niedowagę (na początku 2003 roku wskaźnik ten wynosił 5%), a 20 procent dzieci są zbyt niskie wzrostowo jak na swój wiek. UNICEF podkreśla, że dzieciom brakuje podstawowych witamin i soli mineralnych, co wpływa na psychikę dzieci i ich rozwój intelektualny (przykładowo, wiele dzieci umiera na brak witaminy K, która w czystej postaci kosztuje mniej niż 1 dolar)

  • według raportu organizacji "Save The Children" w 2005 roku zmarło 122 tys. irackich dzieci, które miały mniej niż 5 lat (co stanowi 1/8 ogółu wszystkich dzieci w tym wieku). Ponad połowa z tych dzieci stanowiły niemowlęta, które zmarły krótko po urodzeniu, głównie z powodu zapalenia płuc i chorób układu oddechowego i pokarmowego. 12,5-procentowa śmiertelność wśród irackich dzieci poniżej piątego roku życia jest równa śmiertelności w takich krajach jak Malawi, Mauritania, Uganda czy Haiti. W latach 90. wskaźnik śmiertelności wśród irackich dzieci poniżej piątego roku życia wynosił poniżej 5% (był to wtedy jeden z najniższych wskaźników umieralności w arabskich krajach). Dla porównania, w Afganistanie, gdzie również przebywają amerykańsko-koalicyjne oddziały wojskowe, wskaźnik śmiertelności wsród dzieci poniżej piątego roku życia jest drugim najwyższym na świecie (umiera 257 dzieci na 1000 żywych, co oznacza, że średnio dwoje małych dzieci umiera w typowej afgańskiej rodzinie)

  • od czasu amerykańskiej inwazji na Irak w 2003 roku, śmiertelność wśród irackich noworodków wsrosła o 37% (w ostatnich latach wskaźnik umieralności wśród noworodków bardziej wzrósł jedynie w Bostwanie - aż o 107%). Głównym powodem zwiększającej się śmiertelności wśród irackich dzieci jest przedłużający się konflikt, brak odpowiedniej pomocy społecznej oraz konieczność przemieszczania się Irakijczyków po kraju. Głównymi problemami w typowej irackiej rodzinie jest brak dostępu (lub ograniczony dostęp) do elektryczności, czystej wody oraz kiepsko funkcjonująca iracka służba zdrowia.



Wiadomości: Palestyńskie dzieci: fakty, liczby, łamanie prawa
AutorPixelgrzegorz_jakubczykPixelDodano: Pixelczwartek, 27 września 2007 1267Pixelraz(y) oglądano.

Polecane


Palestyńskie dzieci: fakty:

  • 60% Palestyńczyków na okupowanych przez Izrael terytoriach to dzieci i młodzież poniżej 19 roku życia

  • jedna trzecia chłopców w wieku 15-19 lat pracuje bez jakichkolwiek kwalifikacji. Brak zatrudnienia jest poważnym problemem dla młodych Palestyńczyków. 20% chłopców w wieku 15-19 lat nie potrafi znaleźć płatnej pracy

  • 20% palestyńskich dziewczyn w wieku 15-19 lat jest już mężatkami. Ponad 10% z nich później sie rozwodzi.

  • według Funduszu Narodów Zjednoczonych Pomocy Dzieciom (UNICEF), "warunki życiowe palestyńskich dzieci stale się pogarszają". Jedno na dziesięć palestyńskich dzieci jest opóźnione w rozwoju, głównie ze względu na poważne choroby, niedożywienie oraz spożywanie niezdrowej żywności. 50% palestyńskich dzieci cierpi na anemię (niedokrwistość), a 75% dzieci poniżej piątego roku życia cierpi na niedobór witaminy A ze względu na brak dostępu do produktów mlecznych i ich przetworów.

  • UNICEF twierdzi, że blokady drogowe, bariery, checkpointy oraz obecność żołnierzy bardzo utrudnia dostęp pracownikom palestyńskiej służby zdrowia do dzieci. Dostęp do leków i specjalistycznego sprzętu medycznego jest również bardzo ograniczony.

  • 8 marca 2007 roku, Khaled Daud Faqih zmarł na jednym z izraelskich checkpointów, znajdującym sie pomiędzy miejscowością Kafrin a Ramallah. Jego rodzice próbowali dostać się z dzieckiem do szpitala w Ramallah, jednakże zostali zatrzymani na checkpoincie przez izraelskich żołnierzy. Khaled Daud Faqih miał zaledwie sześć miesięcy.

  • rosnące ubóstwo i coraz większe bezrobocie negatywnie przekłada się na frekwencję palestyńskich dzieci w szkołach. W roku szkolnym 2005/2006 liczba dzieci, których rodzice nie posłali do szkoły ze wględu na brak pieniędzy (w Palestynie za możliwość chodzenia do szkoły płaci się 50 nowych szekli, czyli około 11 dolarów) wzrosła niemalże dwukrotnie (z 29 tys. do 56 tys.)




Wiadomości: W co gra Władimir Putin, popierając Ahmadineżada i grając na nosie USA i Francji?
AutorPixelgrzegorz_jakubczykPixelDodano: Pixelśroda, 26 września 2007 400Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Podczas gdy amerykańscy i europejscy przywódcy dyskutują na temat trzeciej palety sankcji wobec Iranu, jakie miałaby przyjąć w najbliższym czasie Rada Bezpieczeństwa ONZ, w związku z programem nuklearnym prowadzonym przez reżim ajatollahów, irański przywódca Mahmud Ahmadineżad czuje się coraz pewniej, o czym można było się przekonać podczas jego obecności na paradzie wojskowej, która odbyła się w Teheranie 22 września w związku z 27 rocznicą wybuchu wojny iracko-irańskiej.

"Ci, którzy zakładają, że stosowane przez nich takie metody jak wojna psychologiczna, polityczna propaganda czy wprowadzenie sankcji ekonomicznych na Iran, wpłyną negatywnie na szybki irański postęp, są w dużym błędzie" - mówił na paradzie irański prezydent, odnosząc się w ten sposób do irańskiego programu nuklearnego.

"Irański naród jest gotowy wyjść z każdej opresji" - grzmiał irański przywódca duchowo-polityczny, ajatollah Ali Chameini, dodając z dumą, że Iran rozpoczął masową produkcję nowych rakiet, które są w stanie razić swym zasięgiem obszary w odległości 1800 km.

Podczas irańskiej parady wojskowej można było zobaczyć transparenty, na których znajdowały się hasła typu "śmierć Ameryyce" czy też "śmierć Izraelowi". Jednakże zachodni attache wojskowi od dwóch lat z góry ingerują różne tego typu wygłaszane hasła.

Jednak nie świadczy to o obojętności przywódców krajów zachodnich. Francuski prezydent Nicolas Sarkozy, coraz wyraźniej popierający amerykańskiego przywódcę George'a W. Busha w kwestii irańskiej, w piątek 21 września powiedział: "Iran próbuję zbudować broń atomową. To jest nie do zaakceptowania i mówię, że Francja tego nie akceptuje". Również w zeszłym tygodniu, francuski minister spraw zagranicznych Bernard Kouchner ostrzegał, że świat może stanąć w obliczu wojny, gdyby dyplomacja i sankcje nie powstrzymały irański ambicji nuklearnych.

Jednakże irański prezydent czuję się dość pewnie, gdyż może liczyć na wsparcie przywódców innych krajów. Władimir Putin, który wraz z przywódcami dwoma innych państw (tj. Niemiec i Chin), wchodzących w skład Rady Bezpieczeństwa ONZ, jest wyraźnym przeciwnikiem nałożenia nowych sankcji na Iran, poinformował, że 16 października jako pierwszy rosyjski prezydent złoży wizytę w Teheranie. Ta wizyta ma mieć związek w związku ze szczytem państw kaspijskich i najprawdopodniej nie ograniczy się jedynie do uroczystego powitania czy rytualnej sesji fotograficznej przywódców, lecz będzie miała o wiele poważniejsze znaczenie.

Szef Irańskiej Organizacji Energii Atomowej (IAEO), Reza Aghazadeh, powiedział, że podczas wizyty Putina w Teheranie mają być podpisane ostatecznie dokumenty, zacieśniające wpółpracę irańsko-rosyjską w związku z ukończeniem budowy kolejnej irańskiej elektrowni atomowej w Buszerze oraz dostarczaniem rosyjskiego paliwa nuklearnego do elektrowni. Podczas zeszłotygodniowej konferencji Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (IAEA), irańskie i rosyjskie zespoły robocze przygotowywały formularze dokumentów, które mają podpisać przywódcy obu państw. Aghazadeh opisuje, że najważniejszym rosyjskim partnerem podczas tych rozmów był szef Rosyjskiej Federalnej Agencji Energii Atomowej, Sergei Kirijenko.



Wiadomości: Aleksander Kwaśniewski – polski Jelcyn
AutorPixelwertelloPixelDodano: Pixelniedziela, 23 września 2007 399Pixelraz(y) oglądano.

Polecane
Grono lewicowych publicystów skupionych wokół „Gazety Wyborczej” od pewnego czasu usiłuje wmówić Polakom, że Lech Kaczyński to „drugi” Putin. Po zaobserwowaniu pijackich wybryków Aleksandra Kwaśniewskiego na Ukrainie wydaje się być trafna inna analogia między polskimi i rosyjskimi politykami – właśnie Kwaśniewskim i Jelcynem. - Mam prawo robić co chcę, jestem wolnym człowiekiem, to są moi przyjaciele - stwierdził były prezydent mając na uwadze kilkuset studentów ukraińskich zgromadzonych w auli Uniwersytetu im. Tarasa Szewczenki w Kijowie. Jak wynika z materiału pokazywanego w telewizji kondycja Kwaśniewskiego wywoływała niemałą konsternację u osób prowadzących spotkanie, a i sama młodzież ledwie powstrzymywała się od śmiechu słuchając bełkotu pijanego prezydenta Rzeczypospolitej. Kwaśniewski zaprezentował najgorszy stereotyp Polaka, dla którego kraje położone za wschodnią granicą to nie są równorzędni partnerzy, lecz „Azja”, „Wschód”, „wodoczka da dewoczki”, gdzie można po pijanemu pojawić się na publicznym spotkaniu przed młodzieżą. "Wprowadzanie Ukrainy do struktur europejskich wymaga niemałego zdrowia i poświęcenia" – mówi Kwaśniewski dyskredytując swoim pijactwem samą idee euroatlantyckiej integracji Ukrainy, co niewątpliwie zostanie w krótkim czasie wyeksponowane przez prorosyjskie siły na Ukrainie, gdzie właśnie trwa kampania wyborcza do parlamentu, a zwłaszcza rosyjskie media, dla jakich współpraca polsko-ukraińska i polska obecność na Ukrainie zawsze były oczkiem w głowie.

Polityk, który jest nałogowym alkoholikiem i nie może powstrzymać się od picia alkoholu pod żadnym warunkiem nie powinien pełnić jakichkolwiek funkcji publicznych. Musi wycofać się z polityki. Pamiętamy, jak pijaństwo Borysa Jelcyna zdyskredytowało na długie lata samą idee demokracji i reform liberalnych w Rosji. Nieumiętność kierowania państwem pogłębiona poprzez chorobę alkoholową spowodowała drastycznych spadek zamożności i nędzę Rosjan, utratę gromadzonych przez lata oszczędności, przegraną wojnę i olbrzymie straty w Czeczenii, wszechwładzę skorumpowanych oligarchów, którzy bezkarnie rozkradali majątek narodowy. Słynne są pijackie wpadki Jelcyna. Tak, nie doszło do spotkania między nim a prezydentem Irlandii w 1994 roku, gdyż Jelcyn będąc w stanie nietrzeźwym po prostu nie mógł wysiąść z samolotu. Potem w sierpniu tegoż roku Prezydent Federacji Rosyjskiej przybywając w Berlinie w związku z wycofaniem wojsk z NRD po pijaku próbował dyrygować orkiestrą wojskową. Alkoholowa choroba Jelcyna postępowała rzutując na jego stan umysłowy. W grudniu 1997 roku w Szwecji zapowiedział likwidację całego rosyjskiego arsenału broni jądrowej i redukcję wojsk o ponad 40 %. Jego pomocnicy musieli gęsto tłumaczyć się mediom, że „Prezident ustał” (Prezydent jest zmęczony). Zachodnie media porównywały wizyty głowy rosyjskiego państwa do występów moskiewskiego cyrku. Doszło do tego, że Jelcyn coraz rządzie zaczął pojawiać się publicznie, jego rzecznik Siergiej Jastrzebski komentował to przy pomocy utartego zwrotu „prezydent na daczi pracuje z dokumentami”. Wśród ludzi ten zwrot potocznie znaczył pijackie eskapady. W Niemczech nawet powstała wódka „Jelcyn”.

O ile tzw. wpadki Kwaśniewskiego na grobach pomordowanych polskich żołnierzy i oficerów pod Charkowem czy na lotnisku w Kielcach były prywatną polską sprawą, o tyle powinne razić jego pijackie wybryki zademonstrowane przed ukraińskimi studentami, którzy oczekiwali na poważny wykład o integracji Ukrainy do struktur Europejskich a zamiast tego usłyszeli pijacki bełkot. W ścianach największej wyższej uczelni na Ukrainie, której wykładowcami i studentami było dużo znanych Polaków, prezydent Rzeczypospolitej, kandydat lewicy na premiera zaprezentował się jako alkoholik. A jeszcze on sam jak i jego partyjni koledzy, próbują nam wmówić, że taki jest styl uprawiania polityki na Wschodzie. Mordo ty moja, żadnych wyjazdów przed wyborami do Rosji czy na Ukrainę, mówi Borowski. Poza Jelcynem, nie przypominam sobie żadnego polityka z tych krajów, który by się odważył pokazać się publicznie w nietrzeźwym stanie. Przykład prezydenta Rosji pokazuje, że od Aleksandra Kwaśniewskiego powinniśmy oczekiwać coraz więcej podobnych wybryków w przyszłości, więc dla niego samego najlepiej jest wycofać się jak najprędzej z polityki. Sądzę, że i Ukraińcy nie potrzebują integracji euroatlantyckiej w oparach alkoholu. Zachowanie polskiego prezydenta po prostu dyskredytuję tą idee zbliżenia Ukrainy z Zachodem.

Eugeniusz Sobol

  • Źródło: Eurazja: Rosja, Ukraina, Kazachstan, Kaukaz, Uzbekistan, Gruzja



  • PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

    Wiadomości: Arabia Saudyjska - królestwo humanitaryzmu - pełny artykuł
    AutorPixelAnusiakPixelDodano: Pixelniedziela, 23 września 2007 757Pixelraz(y) oglądano.

    Polecane
    W weekendowych wydaniach polskich dzienników Gazety Wyborczej i Dziennika pojawił się materiał reklamowy Arabii Saudyjskiej z okazji Dnia Narodowego Królestwa Arabii Saudyjskiej. Czterostronicowy dodatek przedstawiał Arabie Saudyjska w jak najlepszym świetle od strony gospodarki, turystyki, wysiłków na rzecz pokoju i walki z terroryzmem. Arabia Saudyjska chwali się przestrzeganiem praw człowieka. Sama siebie nazywa królestwem humanitaryzmu.
    Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej niż można by sądzić po lekturze dodatku reklamowego, nazywanego w „Gazecie Wyborczej” – informacyjnym.
    Oczywiste jest, że w wolnorynkowej rzeczywistości gazety czerpią wpływy z reklam i płatnych ogłoszeń. Przy tej okazji warto zapytać, czy hojność rodziny Saudów może przesłonić istotną misję społeczną, jaką pełnią media.
    W piątek 21 września organizacja działająca na rzecz wolności prasy „Reporterzy bez granic” wystosowali do polskich redakcji list: Kiedy wszystko wymyka się regułom, dziennikarstwo musi przypomnieć o swoim istnieniu (...). Kto, oprócz mediów, może ujawnić ciemne strony państwowych tajemnic? Nie pozwólcie kolegom czekać na waszą solidarność - piszą Reporterzy.
    Solidarności, o którą apelują Reporterzy bez Granic, potrzebują także niezależne media w Arabii Saudyjskiej. Królestwo, w którym niepodzielną i absolutną władzę sprawuje król Abdulaziza Al-Sauda, w Światowym Rankingu Wolności Prasy zajmuje bardzo dalekie 161 miejsce. Gorzej jest tylko w 7 państwach świata. Patrząc z tej perspektywy rozpowszechnianie podobnych dodatków informacyjnych budzi tym większe zastrzeżenia etyczne.
    O tym, że Arabia Saudyjska notorycznie łamie prawa człowieka, świadczą nie tylko publikowane tekst, ale także same nagłówki z „Gazety Wyborczej”, czy „Dziennika”:
    Arabia Saudyjska: Oko za oko, bez wybaczenia
    Arabia Saudyjska: Łamią prawo, by poznać kobietę
    Wysokie wyroki dla saudyjskich opozycjonistów
    Saudyjskie kobiety bez szans na udział w wyborach
    Cudzoziemcy skazani na chłostę za picie i tańce
    Saudyjczycy ścinają obcokrajowców
    Czy po pobraniu pieniędzy za arabski dodatek, również je ujrzymy?

    Sprawę można zamknąć prostym stwierdzeniem, ze Arabia Saudyjska jest podmiotem prawa międzynarodowego i placówki takie jak ambasada mają prawo zlecić tekst reklamowy, do którego wydawca nie ma prawa ingerować , skoro nie ponosi odpowiedzialności za treści. Należy mimo wszystko przypuszczać, że może pojawić się ktoś, kto np. zechce przedstawić materiały reklamowe negujące holocaust. Takie sytuacje ustawodawca przewidział i zezwala wydawcy czy redaktorowi do odmówienia „zamieszczenia ogłoszeń i reklamy, jeżeli ich treść lub forma jest sprzeczna z linią programową bądź charakterem publikacji.”

    Dodatkowo istnieje pozytywny przykład godnego zachowania w podobnej sprawie. W ubiegłym roku redakcja Przekroju kolportowała wraz z tygodnikiem na płycie CD reklamówkę turystyczną Turcji. Niestety jak się okazało, o czym nie do końca wiedziała redakcja, na płycie był zamieszczony film negujący ludobójstwo Ormian. W następnym tygodniu Przekrój umieścił sprostowanie i krytycznie wyraził się o tym pseudonaukowym materiale. Czy redakcje Dziennika i Gazety Wyborczej będą umiały się równie godnie zachować i wydrukują sprostowanie dotyczące kolportowanych przez nie kłamstw?


    Narodziny Arabii Saudyjskiej

    Dodatek informuje nas, że w tym roku mija 77 rocznica zjednoczenia Arabii Saudyjskiej pod przywództwem króla Abdulaziza Al-Sauda. Scalenie tego królestwa nie udało się Saudom bez niczyjej pomocy. Od początku wzrostu znaczenia plemienia Saudów tj. od XVIII wieku związani oni byli z najbardziej fundamentalistyczną odmianą islamu wahhabizmem zapoczątkowaną przez Abdela Wahhaba. Jak w swojej książce „Arabia Saudyjska. Zagrożenie” Stephane Marchand stwierdza: „Na początku XX wieku sojusz między ambicją polityczną Saudów a doktryną religijna wahhabitów skomplikował się w szczególny sposób z powodu zjawiska ichwan. Ichwani (Bracia) to plemię fanatycznych imamów – żołnierzy, których okrucieństwo okazało się wielką pomocą w czasach, kiedy „założyciel” kładł podwaliny pod swoje królestwo.(...) Bracia niszczyli wszelkie przejawy zewnętrznej cywilizacji. (...) Ichwani stali się niebezpieczni także dla tworzącego się dopiero królestwa. Ibn Saud nie miał wybory, zlikwidował ich za pomocą karabinów maszynowych, w trzydzieści minut, w bitwie pod Sybillą 31 marca 1929 roku.”

    Każdy naród ma swoją legendę założycielską, jednak legenda założenia Królestwa Arabii Saudyjskiej wiąże się przede wszystkim z fundamentalizmem i nietolerancją religijną.
    W latach powstawania Arabii Saudyjskiej tak pisał o tym kraju przyszły premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill:

    “Wahabici propagują surowe życie, a to co praktykują sami, rygorystycznie narzucają innym. Pojmują jako kwestię obowiązku, a również i wiary, zabijanie wszystkich, którzy nie podzielają ich opinii oraz czynienie ze swoich żon i dzieci niewolników. Kobiety były skazywane, w wahabickich wioskach na śmierć, za pojawianie się na ulicy.”

    Prawa Człowieka
    Arabia Saudyjska z dumą pisze, że w pełni zaaprobowała Rzymską Deklarację Praw Człowieka. Europejczykowi deklaracja praw człowieka powstała w Rzymie nasuwa skojarzenie z europejskim rozumieniem tych praw. Nic bardziej mylnego. Sympozjum Praw Człowieka w Islamie odbyło się w Rzymie i było zorganizowane przez Światową Ligę Muzułmańską. Na tym sympozjum sformułowano pięć zasad, które w mniemaniu jego uczestników miało bardziej zabezpieczyć prawa człowieka i wezwano wszystkie rządy, organizacje do zweryfikowania dotychczasowych deklaracji, by uwzględniły te zasady. Dwie z nich są całkowicie sprzeczne z tym co w Europie rozumie się jako prawa człowieka.

    Po pierwsze z nich co możemy przeczytać w dodatku informacyjnym Arabii Saudyjskiej „prawa człowieka powiązane są z koniecznością wzięcia pod rozwagę przekonań religijnych i wartości rekomendowanych przez Boga przez Jego proroków i posłańców.” Jednak tekst angielski deklaracji nie tłumaczy słowa Boga na angielski tylko zostaje przy tradycyjnej arabskiej nazwie Allach, co znowu sugeruje ignorowanie pozostałych religii, nie mówiąc o ateistach.

    Po drugie „należy zrównoważyć koncepcje praw człowieka z funkcjami człowieka i jego potrzebą do założenia rodziny i społeczeństwa oraz zaludnienia ziemi w sposób, który nie jest sprzeczny z wolą Allacha.” Ta koncepcja odwołuje się do Kairskiej Deklaracji Praw Człowieka w Islamie, która pomija równość praw kobiet i mężczyzn, ponieważ cała ta Deklaracja jest podporządkowana prawu Szarii. W Kairskiej Deklaracji również wolność wypowiedzi podporządkowane jest Szarii, a społeczność muzułmańska Ummah jest określana najlepszą społecznością. Prawo religijne islamu jest sprzeczne z Europejską Konwencją Praw Człowieka, co zostało potwierdzone przez orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
    O tym wszystkim czytelnik artykułu o Rzymskiej Deklaracji Praw Człowieka nie koniecznie musi wiedzieć.


    Wojna z terroryzmem.
    Arabia Saudyjska jest bardzo zaangażowana w wojnę z terroryzmem i pranie brudnych pieniędzy, jak podaje kolejny artykuł. Nie będziemy wspominać tu o zamachowcach z 11 września, których ponad połowa pochodziła z Arabii Saudyjskiej, bo nie były to działania państwa. Jednak kiedy europejskie służby bezpieczeństwa zaczęły zamrażać konta powiązanych z Saudami organizacji charytatywnych podejrzanych o wspieranie terroryzmu, Organizacja Konferencji Islamskich wydała odezwę do zaprzestania tego typu działań. Na forum ONZ do tej pory nie udało się zdefiniować zjawiska terroryzmu, ponieważ Arabia Saudyjska wraz z innymi państwami muzułmańskimi chce wyłączyć spod tej definicji palestyńskich samobójców wysadzających się w izraelskich kafejkach i autobusach.

    Królestwo humanitaryzmu

    Długa lista zbrodni figuruje na koncie królestwa humanitaryzmu: ścięcia, tortury, więzienia dla dzieci, prześladowanie chrześcijan, prześladowania szyitów, więzienia dla opozycjonistów, policja religijna, która zabrania ratować dziewcząt z płonącego internatu itp. Odsyłam do artykułów „Gazety Wyborczej” i „Dziennika”.

    Na deser otrzymujemy historię syjamskich bliźniaczek z Polski uratowanych przez króla Arabii Saudyjskiej - „króla humanitaryzmu”. Prasa powinna raczej napiętnować fakt, że tragedia osobista dziewczynek została wykorzystana jako listek figowy, mający zamaskować notoryczne łamanie praw człowieka. Pozostaje zapytać, gdzie znaleźć skalę porównawczą, kiedy na jednej szali postawi się nieszczęście dwóch uratowanych bliźniaczek, a po drugiej blisko milion prześladowanych chrześcijan?


    Jan Wójcik, europa21.pl



    PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

    Wiadomości: Dania: Kraj na pierwszej linii frontu w walce z terroryzmem
    AutorPixelgrzegorz_jakubczykPixelDodano: Pixelponiedziałek, 17 września 2007 657Pixelraz(y) oglądano.

    Polecane
    Po tym jak w ostatnich dwóch latach udaremniono trzy spiski terrorystyczne, w tym jeden w tym miesiącu, duńskie służby wywiadowcze otwarcie mówią, że Dania znalazła się na pierwszej linii frontu w walce z islamskim terroryzmem w Europie.

    "Pomimo tego, że udało nam się zapobiec kolejnemu zamachowi terrorystycznemu, my mamy ciągle świadomość tego, że w Danii i za granicą znajdują się ludzie, którzy są gotowi przeprowadzić ataki terrorystyczne na terytorium Danii" - mówi Jakob Scharf, szef duńskich służb wywiadowczych. Scharf w swej wypowiedzi odwołuje się do prewencyjnej akcji duńskich oddziałów specjalnych, którzy 4 września zatrzymali osiem osób, z których dwie ciągle pozostają w areszcie, którym postawiono zarzuty działalności terrorystycznej i planowania ataków bombowych.

    Zatrzymanie spiskowców było możliwe dzięki uzyskaniu z Pakistanu przez amerykańkie służby wywiadowcze informacji na temat ich rzekomej działalności terrorystycznej. Do ich zatrzymania doszło w tym samym dniu, gdy w Niemczech udaremnienionio również spisek terrorystyczny (o którym oficjalnie poinformowano doppero następnego dnia). Amerykańskie specsłużby podkreślają, że jeden z mężczyzn aresztowanych w Danii przeszedł dokładne szkolenie na temat budowania materiałów wybuchowych w jednym z obozów terrorystycznych w Pakistanie, przy granicy z Afganistanem.

    Udaremnienie spisku terrorystycznego w Danii pokazuje, że Europa ciągle znajduje się na celowniku terrorystów. Dania znajduje się na celowniku różnych islamskich organizacji terrorystycznych od dwóch lat, po tym jak jedna z duńskich gazet opublikowała karykatury proroka Mahometa, co wzbudziło ogromne poruszenie w świecie muzułmańskim. Na dodatek, młodzi muzułmanie w Danii narzekają, że są dyskryminowani w pracy i mają ogromne problemy zintegrować się z otoczeniem.

    "W szkole, duńscy nauczyciele mówią ciągle o demokracji i prawach człowieka, lecz młodzi muzułmanie widzą, co Duńczycy wyprawiają w Afganistanie oraz na własne oczy mogli ujrzeć karykatury proroka Mahometta" - mówi 31-letni Imran Shah, opiekun grupy młodych muzułmanów w jednym z lokalnych meczetów. "Oni pytają więc, czy mamy do czynienia z demokracją, czy z podwójnymi standardami?" - dodaje Shah.



    Wiadomości: Spowiedź islamofoba. Esej
    AutorPixeladrian_fallaciPixelDodano: Pixelniedziela, 16 września 2007 684Pixelraz(y) oglądano.

    Polecane
    Demonstracja „Stop islamizacji Europy”, która pomimo zakazu władz miejskich odbyła się 11 września 2007 roku w Brukseli, pokazała, że teraz każdy musi określić swój stosunek do islamu. Szok, wywołany bestialskimi zamachami na Nowy Jork i Waszyngton, których dokonali islamscy fanatycy, wzbudził w nas sprzeciw i oburzenie. Po latach kłócenia się na forach internetowych, zakładania niezliczonych ilości blogów poświęconych islamskiemu zagrożeniu dla cywilizowanego świata, nadszedł właśnie czas na jednoznaczne deklaracje ideowe i sformułowanie przejrzystego programu politycznego. Przez te lata mogłem przemyśleć i rozważyć dokładnie całą sprawę, w zderzeniu z postawami innych ludzi wykrystalizowała się moja doktryna. Trzeba już wyjść z internetowego podziemia i pokazać światu własną twarz.

    Zastanawiałem się nad formą właściwą dla takiego tekstu. Zrozumiałem, że język podniosłych manifestów i porywających haseł nie do końca pasuje do artykułu wyjaśniającego dlaczego zostałem islamofobem. Nie ma bowiem czym się chwalić. Każda fobia jest zjawiskiem wstydliwym. Także islamofobia. Postanowiłem więc, że ten tekst będzie utrzymany w konwencji liryczno-poetyckiej spowiedzi, którego najważniejszą cechą będzie szczerość wobec czytelnika.

    Kiedyś byłem dobrym człowiekiem. Chociaż urodziłem się i wychowywałem w kraju, gdzie panował zły system społeczny, komunistom nie udało się wypaczyć mojej osobowości. Bardzo wcześnie zrozumiałem, że ja i ten reżim nie pasujemy do siebie powiedziałbym w sposób genetyczny. Była to jakaś wrodzona intuicja bardzo młodej osoby dalekiej od polityki, że obecny ład „ludowy” jest sprzeczny z niezbywalnymi prawami natury oraz zasadami ludzkiego umysłu. Więc jedno z nas musiało zniknąć z powierzchni ziemi. Ku mojemu zaskoczeniu to nie ja zginąłem z podziemiach bezpieki, tylko komunizm został zmieciony z powierzchni ziemi. Ocalałem, a upadł istniejący od dziesięcioleci, opierający się na potędze armii i partii system, który niegdyś sobie rościł prawa do zostania jedynym słusznym ustrojem na ziemi. Cieszyłem się i czułem cichą satysfakcję, że w tym zbiorowym wysiłku milionów ludzi w wielu krajach Europy Wschodniej, którzy go obalili, znalazła się moja skromna cegiełka.
    f 16
    Walcząc z powszechną niesprawiedliwością, na której był oparty komunizm, nigdy nie pozwoliłem, by mój umysł i serce zostało zarażone nienawiścią. Chociaż widziałem ją na każdym kroku w zmęczonych twarzach ludzi. Wyrażały niechęć i złość nie tylko wobec innego człowieka, osoby, która akurat sprzed nosa zwinęła ostatni kawał mięsa czy parę butów. Ale przede wszystkim nienawidzili siebie za to, że muszą swoje życie zmarnować w socjalistycznym bagnie i nie potrafią zrealizować własnych ambicji i talentów w tej beznadziejnej szarzyźnie, która tępiła każdą próbę wybicia się ponad tłum. Ale poczucie, że słuszność i prawda jest po mojej stronie dawało mi przewagę nad komunizmem.

    Moich racji moralnych i wiarę w sprawiedliwość na świecie nie wypaczył komunizm, ale udało się je zniszczyć terrorystom islamskim. Chociaż wszyscy byli podejrzani, komuniści przynajmniej próbowali za pomocą sądów udowadniać winę swoim ofiarom, zaś skazanym na karę więzienia dawano możliwość wyrażenia skruchy i powrotu do społeczeństwa. Według islamu zaś wszyscy niewierni są winni. A kara może być tylko jedna – śmierć. Czułem się bezsilny wobec tak zbrodniczej religii, która swym okrucieństwem przewyższała nawet mojego odwiecznego wroga. Przyznam się, że w roli islamofoba czuję się dość niezręcznie. Poprzez to wchodzę do paradygmatu nienawiści o podłożu narodowościowym czy religijnym. Przedtem podobne postawy wzbudzały we mnie stanowcze potępienie. Deklaruje się jako oświecony liberalny chrześcijanin, a wszelka nienawiść była mi obca. Ale jaką miałem alternatywę? Jak dziś mogłem zareagować na zagrożenie islamskim terroryzmem? Gdybym był policjantem czy żołnierzem, od którego zależałoby powstrzymanie terrorystów, mógłbym skupić się na doskonaleniu własnych umiejętności zawodowych. Ale los chciał, że zostałem intelektualistą i myślicielem. Rząd zapewnia, że jesteśmy bezpieczni, ale ja w to nie wierzę. Terrorystów w Europie są tysiące i przygotowują się do zamachów. W miejsce jednego zatrzymanego przez policję, staje dziesięciu. Terrorystę islamskiego w żaden sposób nie można odróżnić od reszty muzułmanów. Islam pokojowy i gloryfikujący przemoc to są dwie wersji interpretacji tej samej religii, granica między którymi jest dość płynna i niejasna. Muzułmanin wyznający pokojową odmianę islamu nagle może stać się radykalnym bojownikiem, ba, nawet etniczny Anglik, Niemiec czy Polak może po przejściu na islam zarazić się ideologią Al-Kaidy. Wyznacznikiem przynależności do orientacji terrorystycznej niestety staje się sam islam. Jak to się mówi: nie każdy muzułmanin jest terrorystą, ale każdy terrorysta jest muzułmaninem. Trudno uwierzyć, że trwa konfrontacja z olbrzymią populacją wynoszącą 1,5 miliarda ludzi na ziemi, z czego spora część mieszka w krajach zachodu, cieszy się z naszego dobrobytu i zdobyczy cywilizacyjnych, ale niestety tak jest. Islam nie jest tożsamy ze zjawiskiem terroryzmu, ale ten ostatni cieszy się dużą popularnością wśród muzułmanów, wśród których panuje także powszechne przyzwolenie na zabijanie obywateli państw Zachodu.
    wtc
    To, że muszę przeciwstawić się islamskiemu zagrożeniu nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości. Walczyłem o wolność w czasach komunizmu i będę walczył z nowym przeciwnikiem. Zastanawiam się tylko nad formą tej walki. Właściwie, adekwatną odpowiedzią terrorystom też byłby terroryzm, na przykład odwet na muzułmanach mieszkających w Europie. Czy zatem należy podkładać bomby pod meczety? Trzeba powiedzieć stanowczo, że nie!!! Oni tylko czekają na akt przemocy z naszej strony, by zacząć mówić o „chrześcijańskim terroryzmie”, który byłby usprawiedliwieniem ich własnej działalności. Czynny odwet na terrorystach pozostawmy naszym żołnierzom w Iraku i Afganistanie. Z innej strony nie można pozwolić, by zarzynano nas jak barany. I żebyśmy dalej pod dyktando politycznie poprawnych polityków nucili śpiewkę z poderżniętymi gardłami o „społeczeństwie wielokulturowym”. Należy zdobyć się na jakąś formę sprzeciwu i oporu, którym właśnie jest islamofobia.

    Nie uważam, że mam czym się chwalić. Islamofobia pod każdym względem nie jest nacechowaną pozytywnie postawą wobec rzeczywistości. Ale jest jedynym możliwym stanowiskiem w dzisiejszych czasach. Przedtem podobne zjawiska, takie jak rasizm, antysemityzm czy neonazizm budziły we mnie obrzydzenie, zaś zwolenników podobnych doktryn, skinów czy nacjonalistów, uważałem za osoby o ograniczonych horyzontach umysłowych. Teraz zostali moimi sprzymierzeńcami. Godzę się na rynsztokowy sposób mówienia o muzułmanach, bo można go zrozumieć. Od terroryzmu ludziom już poprzewracało się w głowach. Ale nie będę mówił językiem nienawiści, tylko mową dyskusji światopoglądowej. Jestem islamofobem, bo nie mam innego wyboru. Nie chcę dalej udawać, że nic się nie dzieje w Europie, że muzułmanie nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za zamachy terrorystyczne. Nie zamierzam zginąć w zamachu w imię jakieś abstrakcyjnej „tolerancji”. Jestem islamofobem, a jeżeli islamskim terrorystom uda się mnie jednak zamordować, to przynajmniej będę wiedział, że zginałem ponieważ byłem przeciwnikiem islamu. Nie godzę się, by mnie zarżnięto jak świnię w imię Ałłacha.

    Adrian F.



    PixelPixelStrona gotowa do drukuPixel

        12   >

    Pixel
    Go to up Powered by www.dev-postnuke.com

    statystyki www stat.pl

    Kompozycja graficzna © copyright marcus_crassus

    Redakcja Europa21.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników Forum. Poglądy poszczególnych osób zajmujących się redagowaniem strony są również ich prywatną sprawą i inni członkowie zespołu nie ponoszą za nie odpowiedzialności. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną. Czytelnicy którzy zauważyli treści niezgodne z prawem lub w inny sposób naruszające dobre obyczaje proszeni są o wysłanie maila z informacją oraz linkiem do takiego komentarza z forum na adres [email protected]. Przepraszamy z góry osoby urażone wszelkimi komentarzami na forum które łamią netykietę bądź przepisy prawa obowiązujace w RP jeśli zdarzy się iż pojedyńcze wpisy gdzieś się "zawieruszą" - obiecujemy robić co w naszej mocy aby usuwać je zaraz po otrzymaniu informacji

    Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania niezbędnych modyfikacji, skrótów oraz poprawek w nadsyłanych do publikacji tekstach

    This is my Google PageRank™ - SmE Rank free service Powered by Scriptme.
    Page created in 1,85189199448 seconds.