W Kolonii miał się odbyć Kongres przeciwko Islamizacji. Bezpośrednim pretekstem do organizacji Kongresu była planowana budowa wielkiego meczetu w zamieszkanej w dużej części przez imigrantów dzielnicy Ehrenfeld.
Kongres się nie odbył, gdyż policja nie była w stanie zapewnić bezpieczeństwa jego uczestnikom. Początkowo wszystko przebiegało spokojnie – choć organizacje lewicowe tego dnia ogłosiły mobilizację. Z różnych rejonów Niemiec, a nawet Europy ściągnęli aktywiści i sympatycy „multikulturalności”, komuniści, zieloni i islamistyczni działacze. Ich pierwsze wystąpienie, w którym wzięło udział około 40 tysięcy tzw. „antyfaszystów” przebiegło spokojnie. Jednak późniejsze demonstracje nie były już tak „pokojowe”. Kiedy 5000 ubranych na czarno, zakapturzonych i powiewających gdzieniegdzie czerwonymi flagami zwolenników multi-kulturowości zaczęło atakować swoich ideologicznych przeciwników i policję. Władze miejskie przyznały, że nie są w stanie juz zagwarantować spokoju i nakazały przerwać wiec, lecz nie ten zorganizowany przez lewicowych ekstremistów. Burmistrz Koloni polecił policji przerwać wiec legalny! Nikt nie próbował nawet egzekwować prawa, nie próbowała zatrzymać agresywnych uczestników lewicowego marszu. Organizator marszu przeciwko islamizacji Manfred Rouhs porównał sytuację w Kolonii do sytuacji na Białorusi, gdzie nagminnie narusza się wolności zgromadzeń. „Usiłuje się pozbawić nas prawa do przeprowadzenia legalnej demonstracji i wyrażenia krytycznych opinii” – podkreślał. „To zwycięstwo demokracji i miasta Kolonia” - mówił z kolei jej mer Fritz Schramma komentując decyzję o przerwaniu antyislamskiego wiecu. „Kolonia słynie z gościnności i otwartości. Ale dziś kończymy z powszechną tolerancją - dla takich jak Haider i Le Pen nie ma tu miejsca”...
Na koniec rodzi się jeszcze pytanie, czy tak właśnie wygląda demokracja?
Michał Wiśniewski
Red. Piotr Ślusarczyk