
Jaki Irak pozostawia polski kontyngent. Analiza
13-10-2008Kategorie: Bliski Wschód, Polecane, Temat Dnia, Terroryzm
Zakończenie polskiej misji w Iraku skupia uwagę opinii publicznej. Przez długi czas wojna w tym kraju była jednym z największych problemów republikanów i administracji Georga Busha. Stała się sprawą, która po raz pierwszy od czasów wojny w Wietnamie, tak silnie spolaryzowała opinię publiczną i oceny amerykańskiej polityki zagranicznej.
Jeśli amerykańscy wyborcy mieliby dziś podejmować decyzję na podstawie oceny militarnego zaangażowania USA w Iraku, to John McCain powinien mieć zwycięstwo w kieszeni. Większość demokratów, włączając w to oczywiście Baraka Obamę, który dał sie poznać, jako nieprzejednany krytyk dotychczasowej polityki wobec Iraku, chciałoby redukcji wojskowego zaangażowania w Iraku.
Republikanie postulują, by amerykańskie wojska zostały do czasu zagwarantowania stabilności Iraku. Złe wiadomości nadchodzące z frontu wzbudziły wielkie rozgoryczenie w Ameryce i utrwaliły w świadomości społecznej obraz rozrywającej Irak wojny domowej, która jednak w 2008 roku jest już historią.
Nie ma wojny domowej
Zeszłoroczne sukcesy amerykańskiej misji przynoszą nadzieję na ostateczne zwycięstwo i dają szansę nowej administracji na wycofanie lub znaczne ograniczenie kontyngnetu wojskowego, bez ryzyka wywoływania chaosu i utraty kontroli przez irackie władze. Być może realizacja postulatów obu pretendentów do Białego Domu będzie możliwa.
Ostatnie 18 miesięcy przyniosło całkowitą zmianę strategii USA. Jej efekty możemy dostrzec w doniesieniach agencyjnych z Bliskiego Wschodu. Próżno by szukać informacji o wielkich zamachach bombowych, dziesiątkach zabitych żołnierzy koalicji lub innych hiobowych wieści. Wzmocnienie irackich sił zbrojnych, faktyczna klęska Al-Kaidy w Iraku, koniec sunnickiego powstania i niepokojów w sunnickim trójkącie oraz minimalizacja wpływów radykalnego szyickiego duchownego Muktady Al-Sadra sprawiło, iż sytuacja w Iraku we wrześniu 2008 roku tylko w niewielkim stopniu przypomina tę sprzed dwóch lat.
Dalszy postęp wymaga uważnego dostosowania „politycznego podejścia” do Iraku i rozważenia kolejnych zmian, które w pełni zagwarantują, iż kraj ten stanie się „bastionem demokracji” i pierwszym w pełni demokratycznym państwem, tej wielkości, w morzu bliskowschodnich dyktatur. Tego zapewne pragnie wiele środowisk na Zachodzie.
Zdecydują wyborcy?
Sytuacja w Iraku będzie zależeć od wydarzeń w najbliższych 18 miesiącach. Jeszcze w tym roku odbędą się wybory lokalne, w których wezmą udział sunnici i inne grupy, które poprzednio nie włączyły się w budowę demokratycznego ładu i zbojkotowały pierwsze wybory po obaleniu Saddama Husajna.
Zasadnicza zmiana stanowiska dotyczącego wprowadzanego porządku zaszła wśród irackich sunnitów, stanowiących grupę uprzywilejowaną w czasach rządów Saddama Husajna. Sunnici obawiali się władzy szyitów. Z nieufnością i wrogością patrzyli na amerykańską obecność w ich kraju. Sunnicki ruch oporu w ramiona Amerykanów wepchnęła Al-Kaida. Nie tylko zraziła swoją brutalnością potencjalnych sojuszników (sunnici za wrogów uznawali amerykańskich żołnierzy, ich celem nie było mordowanie innych mieszkańców Iraku), ale wywołując wojnę religijną między nimi a szyitami, zmusili tych pierwszych do szukania pomocy właśnie u swoich pierwotnych przeciwników - Amerykanów.
Fala przemocy, która rozlała się po kraju po wysadzeniu meczetu w Samarze w 2006 roku, uzmysłowiła przywódcom sunnickim, że nie są już w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoim ludziom. Ponieważ jedyna pomoc, na jaką mogli liczyć ze strony Al-Kaidy, oznaczała dalszą falę przemocy i totalną wojnę z przywódcami szyickich bojówek, Amerykanie okazali się jedyną siłą, która mogła zagwarantować odzyskanie części dawnych wpływów. Kompromis i akceptacja powojnennego porządku okazały się dla liderów sunnickiej mniejszości nieuniknione.
Początek szerszej współpracy między sunnitami i wojskami USA w prowincji Anbar oznaczał nie tylko faktyczną klęskę Al-Kaidy, lecz udowodnił, iż współpraca może przynieść dotychczasowej opozycji korzyści. Amerykanie przestali być postrzegani jedynie jako najeźdźcy. Stali się koniecznym sojusznikiem. Ważnym elementem było dopuszczenie do udziału w irackich siłach zbrojnych weteranów wojen toczonych przez Saddama Husajna. Służba w dawnym wojsku przestała być czynnikiem wykluczającym. Dzięki temu sunnici zaczęli postrzegać armię, jako potencjalnego pracodawcę. Praca w ogarniętym ogromnym bezrobociem Iraku, stała się znacznie ważniejsza, niż ideologia walki z okupantem i marzenie o odzyskaniu wcześniejszej supremacji.
Redukcje kontyngentu
Jeśli utrzymałyby się obecne trendy, od 2010 roku Stany Zjednoczone prawdopodobnie będą w stanie zredukować ilość wojsk, zmniejszając nawet do połowy swoje zaangażowanie już w 2011 roku, bez wprowadzenia nadmiernego ryzyka pojawiania się chaosu w Iraku oraz w Zatoce Perskiej.
Większość opinii publicznej ma błędne informacje na temat Iraku, determinowane głównie przez chaos panujący w trakcie wojny domowej w 2006 roku. Irak jest dziś już zdecydowanie innym krajem. Przemoc zmniejszyła się radykalnie, jej natężenie spadło co najmniej o 80 proc., a w odniesieniu do starć sunnitów i szyitów - zmalała nawet o 90 proc. W sierpniu 2008 roku zanotowano najniższą liczbę cywilnych ofiar śmiertelnych od początku wojny (nieco ponad 300, podczas gdy w 2006 roku zbliżała sie do 3 tysięcy). Wśród amerykańskich żołnierzy liczba zabitych ustabilizowała się na poziomie około 20 miesięcznie (w lipcu spadła nawet do 13 - to najniższy wskaźnik od początku wojny). Nie ma wątpliwości, że trend jest stały i wiąże sie z polepszeniem sytuacji w Iraku. Kluczowa była przeprowadzona rok temu operacja w Bagdadzie, której celem była ostateczna rozprawa z terrorrem panującym na ulicach. Na początku sytuacja była niezwykle trudna. Konsekwentne działania irackiego rządu, połączone ze zwiększeniem liczby amerykańskich żołnierzy, w końcu przyniosły efekt. Nie ma wątpliwości, że nie udałoby się osiągnąć tych rezultatów, gdyby nie przyłącznie się sunnickich przywódców do działań przeciwko bojówkom partyzanckim.
Zmiany po upadku watażki
Rok temu dobiegła końca era potęgi radykalnego szyickiego duchownego Muktady Al-Sadra. Punktem przełomowym było wyjście z rządu popieranych przez niego ministrów. Wbrew buńczucznym zapowiedziom samego Muktady okazało się, że nic szczególnego się nie stało, a kraj nie zawrzał z oburzenia. Muktada, ucikając do Iranu, popełnił polityczne samobójstwo. Stracił realny wpływ na prowadzony przez siebie ruch, a jego mniej wpływowi liderzy jeden po drugim szukali oparcia i pieniędzy w szeregach irackiego rządu.
Wraz ze spadkiem przemocy, w Iraku miały miejsce duże zmiany wojskowe i polityczne. Irackie siły zbrojne prezentują obecnie stan lepszy, niż jeszcze rok temu. Obecnie liczą około 559 tys. ludzi, w tym około 230 tys. służy bezpośrednio w armii irackiej. Cieszyć może także zainteresowanie służbą. W skali roku szeregi mundurowych zasiliło 100 tys. nowych żołnierzy i policjantów. To najlepszy dowód, iż Al-Kaidzie i innym grupom terrorystycznym nie udało się zniechęcić do służby młodych Irakijczyków.
Dziesiątki ofiar na posterunkach rekrutacyjnych nie odstraszyły zainteresowanych. Według kryteriów amerykańskiej oceny około 55 proc. oddziałów ISF można zaszeregować do dwóch najwyższych stopni gotowości. Nie ma na razie wątpliwości, że iracka armia potrzebuje wsparcia ze strony sił amerykańskich i sama nie jest w stanie przejąć pełni obowiązków ani zapewnić bezpieczeństwa. Taki wniosek można wysnuć z oceny zeszłorocznej kampanii przeciwko partyzantom. Jednostki, które działały samodzielnie, a nie jako jednostki wsparcia sił amerykańskich albo te jednostki, które pozbawione były amerykańskich doradców, nie osiągnęły prawie żadnych sukcesów, ponosząc same straty.
Reorganizacji uległa także iracka policja. Komisja kierowana przez generała Jones Jamesa uznała ją za siłę zupełnie niezdolną do działania, którą wręcz należałoby formować
od podstaw. Tak drastyczne kroki nie okazały sie jednak potrzebne. Nowy dowódca, generał Hussein Al–Wadi uznał, iż wystarczy gruntowna reforma i zdymisjonował nieporadnych dowódców brygad, wprowadzając nowe zasady weryfikacji i odmienny system poboru. Jego zasługą jest włączenie do sił irackich większej liczby Kurdów i sunnitów. Dzięki temu wzrosło powszechne zaufanie do policji, której oddziały są już gotowe wspierać jednostki wojskowe w strefach walki.
Jak zagwarantować stabilność
Jeśli Stany Zjednoczone i jego koalicyjni partnerzy chcą utrzymać Irak w stabilności, muszą stawić czoła nowym wyzwaniom. Kluczowa może okazać się polityka nowej administracji w Waszyngtonie. Choć sytuacja polepsza się, wiele spraw pozostaje wciąż drażliwych. Aktualna dyslokacja amerykańskich wojsk nie może być utrzymywana na zawsze. Ścisła realizacja planów związanych z położeniem armii jest trudna do wykonania. Część analityków uważa, że USA powinno znacznie zredukować ilość oddziałów w Iraku w latach 2010–2011 (być może nawet o połowę). Podstawowym celem amerykańskiej armii jest zagwarantowanie stabilności tego kraju. Zatrzymanie armii mogłoby w dużej mierze ułatwić ewentualne stłumienie buntu, utrzymanie pokoju podczas nadchodzących prowincjonalnych i parlamentarnych wyborów oraz dalsze wspieranie Irakijczyków na drodze do zachowania własnej państwowości.
Katarzyna Wijata.
Artykuł został opublikowany na stronie www.polskieradio.pl